fot: SPORTOGRAFIA.PL

Półmaraton Warszawski – gruba życiówka!

Udział w 12. Półmaratonie Warszawskim był dla mnie bardzo ważnym sprawdzianem podczas przygotowań do Orlen Warsaw Marathon (o tym możecie przeczytać TU). Tak naprawdę stres związany z tym startem pojawił się już na tydzień przed biegiem. Im bliżej imprezy tym bardziej czułam jak adrenalina buzuje mi żyłach!

Tradycyjnie dzień przed startem w planie treningowym pojawił się tylko króciutki rozruch i kilka rytmów na pobudzenie. Za to ja, jak to bywa przed ważnym biegiem, czepiałam się różnych dodatkowych zajęć byle tylko nie myśleć z czym będę musiała zmierzyć się jutro. To dobry czas na sprzątanie, zakupy, oglądanie TV i gotowanie. To Adi zajął się organizacją techniczną: kupił żele, zrobił Nam ściągawki na rękę z międzyczasami – a ja najchętniej bym się od tego odcięła. Mimo wszystko humor mi dopisywał i tego też się trochę bałam, nie chciałam po prostu zapeszyć.

polowka_aga_04

Pytanie typu: „Na ile biegniesz?”, kwitowałam krótko: „Chcę złamać 1:30”. W ten sposób uniknęłam spekulacji na jaki wynik według osób, lepiej znających się od wszystkich, stać mnie w półmaratonie. Dla mnie była to bezpieczna odpowiedź, choć sama zastanawiałam się na co tak naprawdę mnie stać? Po ciuchu uspakajałam się, że o ile nie spadnie grom z jasnego nieba, to spokojnie złamię barierę 1:30 i tak czy siak będę legitymować się nowym rekordem. Na szczęście miałam się z czego poprawiać, są plusy nie biegania półmaratonu przez dwa lata.

W dniu startu nie przeszkadzała mi nawet zmiana czasu. Stres był na tyle duży, że tradycyjnie obudziłam się tuż przed budzikiem. W okolicach Placu Teatralnego, gdzie usytuowany był start i meta, znaleźliśmy się stosunkowo wcześnie. Mieliśmy taki zapas czasu, że udało się złapać idealne miejsce postojowe, oddalone od centrum wydarzenia zaledwie 300-400m! Jak się później okazało, kiedy my wrzuciliśmy foto ze startu, Nasi kibice lajkowali je jeszcze spod kołdry. :)

polowka_aga_03

Pogoda choć trochę postraszyła ciemnymi chmurami i chłodnym wiatrem, okazała się idealna do biegania! Spokojnie można było biegać na krótko, zwłaszcza, że później zrobiło się nawet słonecznie.

Na rozgrzewce spotkaliśmy z Adim masę znajomych i tak naprawdę moglibyśmy spędzić tam cały dzień tylko na plotkach. Już na truchcie poczuliśmy zmęczenie, ale na szczęście po chwili dołączył do Nas nasz kumpel Krystian i atmosfera trochę się rozluźniła, na chwilę nawet ustąpiła trema. W międzyczasie zaliczyliśmy kilka razy toaletę, Adi był tam tak długo, że podejrzewałam go o medytację w odosobnieniu. Za to ja miałam okazję w tym czasie poznać kilka osób, które bacznie obserwują nasze profile w social media. To były krótkie, ale bardzo miłe i budujące rozmowy, dziękuję! :)

polowka_aga_06

W strefie, do której byłam przypisana było bardzo luźno, na tyle, że spokojnie można było przybliżyć się niemal do elity! W głowie miałam kompletny mętlik, a na ręku międzyczasy na wynik 1:26:00. Taki właśnie był plan, według trenera powinnam dać radę, ale z zaznaczeniem spokojnego początku w tempie 4:10/km. Po trzecim kilometrze miałam przyspieszyć do tempa 4:05/km, potem według samopoczucia do 4:00/km.

Tradycyjnie kiedy z głośników rozpłynął się „Sen o Warszawie” przeszły mnie dreszcze, potem byłam tylko ja i mój bieg. Wraz z przekroczeniem linii startu skupiłam się tylko na swoim tempie, które jak się okazało było nieco szybsze od tego, które zakładaliśmy. Przede mną pojawił się zając z chorągiewką na 1:25, a że zając był dość wysoki to i zrodziła się pokusa co by się go przytrzymać. Zegarek odbijał kolejne kilometry, a ja budowałam zapas w stosunku do mojego wstępnego założenia.

polowka_aga_05

Cały czas było dość tłoczno, w okolicach 3km zobaczyłam moją siostrę  – nie spodziewałam się jej tam – pewnie dlatego początkowo w ogóle nie przykuła mojej uwagi, ale kiedy rzuciła się w pogoni za mną wzdłuż trasy z przytupem zaznaczyła swoją obecność. W takich chwilach nogi same rwą się do przodu – Dziękuję MARTA!

Tak naprawdę już wtedy postanowiłam zaryzykować i wszystko postawiłam na jedną kartę. W głowie zrodził się nowy plan, mój własny poza ramy czasowe na 1:26, poczułam że bliżej mi do 1:25. Cały czas biłam się z myślami czy aby dam radę, zwłaszcza że zając i cała jego ekipa nieco mi odeszła. To jednak dobrze mi zrobiło, dużo lepiej biega mi się na własny rachunek. Zwalniałam i przyśpieszałam tam gdzie mi pasowało, jeśli było z górki to chciałam to wykorzystać, tym bardziej że wszyscy przestrzegali przed drugą częścią dystansu pod wiatr. Udało mi się też uwolnić od „KWIATKA” czyli biegacza, który od samego początku rozpylał całym sobą delikatnie mówiąc nieprzyjemny zapach, który aż gryzł w gardle.

polowka_aga_02a

Do 10 km szło jak po grudzie, wydawało mi się, że każdy kolejny kilometr ciągnie się w nieskończoność, ale fizycznie było w porządku. Muszę jednak przyznać, że ukształtowanie trasy było bardzo korzystne. Najgorzej było na odcinku od Łazienek Królewskich, po pętelkę wokół kanałku. Zegarek zaczął wariować, ja wpadłam w popłoch i irytowałam się krętą i wąską ścieżką. Tu pojawiła się pierwsza wątpliwość i brak wiary we własne siły. Nagle zaczęła przeszkadzać mi opaska na głowie, rękawki na przedramionach, a prawy but zrobił się jakiś ciasny… Na pocieszenie wciągnęłam sobie żela. :)

W okolicach 11 km zobaczyłam krzyczącego trenera: „jest dobrze!”, a ja automatycznie pomyślałam „upss jak tego nie dociągnę, to policzy się ze mną za szybki początek…”. I tak coś we mnie się odblokowało, a kolejne kilometry same uciekały. Nawet tempo 4:00/km nie stanowiło żadnego problemu, a Praga okazała się równie przyjazna jak trasa po drugiej stronie Wisły. W kość dał mi tylko podbieg na moście Gdańskim, ale nie oszukujmy się nie był on aż tak bardzo długi, tylko że wszyscy mieliśmy za sobą już ponad 17km i w tym momencie takie nachylenie jest nieco bardziej odczuwalne. Z rozsądku chciałam zjeść kolejnego żela, ale mój organizm przyjął tylko połowę saszetki. Mniej więcej w tym miejscu na horyzoncie znowu pojawił się Pan KWIATEK, grzecznie go wyprzedziłam i po prostu uciekłam.

polowka_aga_02b

Po zbiegu z mostu po prawej stronie pojawił się suto zastawiony stół z bananami, niemal nietknięty! Nic dziwnego, ja też na 3km przed metą nie dałabym rady nic w siebie wcisnąć. Tuż przed 19km przypomniałam sobie o chorągiewce na 1:25 (choć ciągle miałam ją w zasięgu wzroku), oczywiście nie przez przypadek, ona po prostu dziwnie się do mnie zbliżała. Z metra na metr zmniejszał się dzielący nas dystans. Czyżby zając źle wyliczył czas, albo puszczał już swoich podopiecznych przodem? Coś w tym było, powoli zaczynały do mnie dochodzić krzepiące okrzyki wszystkich kibiców, meta była już tak blisko!

W końcu zostałam wywołana z imienia do tablicy! To Daniel Karolkiewicz wydzierał się na mnie żebym przyspieszyła. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że stoję przed szansą złamania 1:25! Ostatnie 400-300m w moim mniemaniu były torpedą, kiedy zobaczyłam zegar i uciekające cenne sekundy dałam z siebie wszystko! Przekraczając linię mety na oficjalnym zegarze zobaczyłam 1:24:58, na swoim Garminie 1:24:45, a czas netto okazał się już kosmiczny 1:24:36!

polowka_aga_07

Za linią mety wpadłam niemal bezpośrednio w objęcia Adriana, nie ukrywał swojego zdziwienia i razem ze mną cieszył się jak głupek z mojego sukcesu! Mój wynik był zaskoczeniem nie tylko dla Nas ale też fantastyczną nagrodą dla naszego TRENERA! Czasami jestem nieprzewidywalna. :)

Udało się nawet stanąć na podium i to na najwyższym stopniu w Mistrzostwach Polski Blogerów!! Tak naprawdę z Edytą (ActionTwins) walczyłyśmy o pudło do samego końca! To między innymi rywalizacja z Edytą na trasie zmobilizowała mnie do walki i trzymania tempa :) Przez pewien czas wzajemnie się wyprzedzałyśmy, to się nazywa dobra współpraca i zdrowa rywalizacja!

Test przed maratonem zdałam na celujący!

UWAGA Orlen Warsaw Marathon, nadchodzę!