orlen_aga_01_slider

10. Polka w Orlen Warsaw Marathon

Uf jak dobrze, że już jest po! Przyszedł moment, żeby podzielić się z Wami, trochę tym co działo się za kulisami tej imprezy i w jej trakcie.

Teraz z czystym sumieniem mogę się Wam przyznać jak bardzo bałam się startu w tym maratonie. Jak wielką był dla mnie niewiadomą, bo o ile wiedziałam, że włożyłam masę wysiłku w przygotowania, o tyle mój organizm ostatnimi czasy płatał mi psikusy. Do końca trudno było mi uwierzyć, że za chwilę stanę na linii startu. Strach był na tyle duży, że zamiast cieszyć się z biegu, przechodziły mnie myśli jak bardzo chciałabym być już za linią mety. Emocje jakie mi towarzyszyły były ogromne i nie ma się co dziwić bo poprzeczka jaką sobie stawiam ze startu na start jest coraz wyżej i wyżej. Poza tym ominął mnie udział w półmaratonie Warszawskim, do tego na tydzień przed maratonem zeszłam z trasy dychy w Raszynie i jak tu oszacować swoje możliwości?! Weź bądź mądry i sprawdź w jakiej byłam aktualnie formie, skoro ostatnio wszystko było na NIE?!

Momentami sama siebie miałam dosyć i głupio mi było już marudzić. Wolałam nie mówić nic.

Bałam się, że będzie klapa.

No właśnie, OWM zbliżał się wielkimi krokami, a ja ciągle nie czułam świeżości. Mało tego, na tydzień przed maratonem konieczna okazała się wizyta u fizjoterapeuty. Mój start w biegu przez chwilę stanął pod znakiem zapytania. Przechodziły mnie czarne myśli, bo skoro nie byłam w stanie zrealizować spokojnie treningu, to jak miałam przebiec 42,195 km? Jednego byłam pewna, jeśli dyskomfort związany z bólem w okolicach biodra, który usilnie zmienił mój krok biegowy a nawet całą postawę nasiliłby się, to było pewne, że odpuszczę! Teraz mając już dostęp do filmików z trasy, uświadomiłam sobie, że faktycznie biegnę przekrzywiona na bok.

Duże podziękowania należą się tu Mateuszowi Idzikowskiemu, który ponaciskał, ponakłuwał i dzięki temu było lepiej, przynajmniej przez kilka dni. Wszystko się tam tak pospinało, że trudno było się tego w 100% pozbyć. Dzień przed maratonem na chwilę poczułam ulgę, wiedziałam, że pobiegnę, a to czy dane będzie mi przekroczyć linię mety miało okazać się już na trasie.

Ostatni tydzień przed startem.

To był moment, w którym intensywność treningów była już naprawdę bardzo mała. Zapadła decyzja, że maraton pobiegniemy zupełnie wypoczęci i tak było. Na sobotnim rozruchu nogi zaczęły się swobodnie kręcić, ale w poprzednich dniach wcale nie czułam się komfortowo. Trochę też poeksperymentowaliśmy z dietą, gdzie przez pierwsze 3 dni ograniczyliśmy prawie zupełnie podaż węglowodanów w diecie, tak żeby w kolejnych dniach skupić się na ich ładowaniu – ale o naszej diecie przed maratonem będzie trochę więcej w oddzielnym wpisie. Teraz mogę tylko powiedzieć, że nie zaszkodziło! :)

orlen_aga_02

W dniu startu.

Start zaplanowany był na 8:45, co oznaczało pobudkę najpóźniej o 6:00! To była bardzo krótka noc, ale przed ważnym biegiem nie ma szansy na spokojny sen. Od rana powtarzałam sobie jak mantrę, że jeśli nie będzie padać i uda nam się nabiegać rekordy życiowe to ja wieczorem idę do kościoła – słowo się rzekło, wobec tego dotrzymałam umowy!

Z uwagi na to, że organizatorzy odgrażali się, że zamkną depozyty dokładnie o 8:10, zabrałam ze sobą na rozgrzewkę rzeczy, które z góry poświęciłam na straty. Dla mnie zdjęcie dresów i czekanie 35 min. w stroju startowym do rozpoczęcia biegu było niedopuszczalne! Umówmy się, w niedzielę było naprawdę zimno! Na sam bieg zostawiłam sobie jedynie cienką opaskę na głowę oraz rękawki, ale na 14 km już się ich pozbyłam. Na szczęście mogłam je oddać, a właściwie rzucić w pospiechu zaufanej osobie.

Kiedy znalazłam się w swojej strefie startowej przeszkadzało mi właściwie wszystko. Pas z żelami był za ciężki, buteleczka z vitargo lepka, a sznurówki związane za ciasno – mimo, że poprawiałam je co najmniej 5 razy! Moja strategia była bardzo prosta, pierwsze 5 km miało być wolniejsze, a dokładnie w tempie 4:25min/km, potem miałam przyśpieszyć do 4:20min/km i tak trzymać aż do mety. Jeszcze wtedy pod uwagę brałam możliwość przyśpieszenia na ostatnich 3-4km, ale to były moje ciche marzenia. W tegorocznym OWM mierzyłam na rezultat w okolicach 3h 4min -3h 3min, wiedziałam, że na złamanie 3h nie jestem jeszcze gotowa. Plany to jedno, a to co dzieje się już na trasie to drugie.

orlen_aga_05

W biegu.

Tradycyjnie podzieliłam sobie całą trasę na etapy, takie rozwiązanie działa bardzo pozytywnie na moją głowę. Używałam głównie słów: tylko, zaledwie, jedynie, piąteczka.. Wyglądało to mniej więcej tak:

  • pierwsze 5km potraktowałam jako rozruch i spokojny bieg,
  • kolejnym celem było przekroczenie 10 kilometra i zjedzenie pierwszego żela energetycznego,
  • na 15 kilometrze wypatrywałam dopingujących znajomych – Magdę i Krystiana,
  • po przekroczeniu linii półmaratonu kontrolnie sprawdziłam czas i zaczęłam wspominać trasę z przed dwóch lat,
  • zaplanowałam, że na 25 kilometrze zjem drugiego żela i to był mój kolejny cel,
  • do 30 km utrzymywała mnie myśl, że kiedy pojawi się już trójka z przodu powoli będzie już z górki,
  • po przekroczeniu magicznej trzydziestki, pomyślałam sobie, że jak dorzucę zaledwie 5 km to spokojnie mogę sięgnąć po trzeciego żela,
  • po odhaczeniu 35km uświadomiłam sobie, że od mostu Świętokrzyskiego dzieli mnie zaledwie piąteczka,
  • kiedy mijałam oznaczenie z 40 kilometrem stadion wydawał się być już na wyciągniecie ręki, a ja nie zastanawiałam się ile jeszcze przede mną i ostatnie 2,195km potraktowałam jako ”finish”!

orlen_aga_07

Do półmetka szło bardzo gładko, musiałam się wręcz pilnować, żeby nie biec za szybko. Zdążyłam się już zapoznać z dystansem maratońskim nie raz i wiedziałam, że mój błąd na początku biegu może mnie kosztować srogim rozczarowaniem w drugiej części rywalizacji. Od początku wszyscy straszyli silnym wiatrem w drugiej części dystansu i tak właśnie było. Wiatr był na tyle intensywny, że moje tempo znacząco spadło. Robiłam wszystko co w mojej mocy, żeby nie przekroczyć granicy powyżej 4:30min/km. O dziwo inni zawodnicy okazali większą słabość, a ja kolejno mijałam poszczególnych biegaczy. Dla mnie ogromną trudnością podczas całego maratonu był fakt, że znalazłam się w takiej luce, gdzie większą część dystansu biegłam samotnie. Ale uwaga!, im dalej w las, tym coraz więcej śmiałków słabło, a ja swobodnie biegłam swoje. Czułam się wtedy mocna, ale też i znużona długą prostą, niemalże bez kibiców pomiędzy 25 a 30km.

orlen_aga_06

Jak się okazało najwięcej czasu straciłam na odcinku, kiedy wybiegłam na Wisłostradę. Co prawda powoli się do tego mentalnie przygotowywałam, kiedy jeden z uczestników narzekał, że spiep**ył, a wspierający Go kolega na rowerze powtarzał: „ nie zatrzymuj się, na Wisłostradzie tak wieje, że nie możesz zostać sam!” O rety! – pomyślałam, znowu to samo! Nie było łatwo, ale wiedziałam, że nie mogę odpuścić.

Kiedy do mety został mi już tylko odcinek 2,195km spojrzałam na zegarek i uświadomiłam sobie, że teraz walczę o każdą sekundę mojej nowej życiówki. Te ostatnie 2 km pokonałam w tempie znacznie szybszym niż średnia z całego biegu. I tak, żeby nie wiem co to parłam do przodu. „Nie daruje!” I udało się! Po przekroczeniu linii METY poczułam niesamowitą radość i ulgę! Orlen Warsaw Maraton ukończyłam z czasem 3:05:44. Jeszcze długo po biegu, emocje mieszały się na zmianę z uśmiechem i łzami. Tak bardzo bałam się, że to będzie kompletna porażka. Teraz wiem, że na razie mam dosyć. Do tematu maratonu wrócę chyba dopiero za rok.

orlen_aga_03