orlen_adi_01_slider

Moja strategia na maraton.

Nie ma drugiego takiego dystansu, który tak jak maraton uczy pokory, cierpliwości i nie wybacza nawet najdrobniejszych błędów. Chociaż mam już za sobą 9 królewskich dystansów, to wiem, że i tak nigdy nie będę w stanie przewidzieć w 100% tego co spotka mnie na trasie. Mogę natomiast zadbać o to, żeby ograniczyć ryzyko do minimum. Do tej pory szczęśliwie ukończyłem każdy wyścig bez większych problemów. Ani razu nie miałem problemów żołądkowych, ani razu na trasie nie złapał mnie skurcz (nie licząc tego na mecie :)). Jedynie raz zdarzyło mi się mieć postój w toi-toi`u i kilka razy musiałem doładować energię na punktach odżywczych.

Do wiosennego maratonu przygotowania rozpocząłem już w grudniu. To pierwszy raz w moim amatorskim bieganiu, kiedy cały cykl treningowy podporządkowałem temu jednemu wydarzeniu. Z każdym kolejnym miesiącem czułem, jak mój organizm adoptuje się do nowych jednostek treningowych i jak powoli przesuwam poziom umiejętności coraz wyżej.

Podobnie jak Aga nie miałem możliwości wystartowania w półmaratonie, żeby sprawdzić formę. Punktem odniesienia miał być start w Raszynie na 10km. Po cichu liczyłem na dobry wynik, taki na 36 minut. Co z tego wyszło możecie przeczytać tu. A ja tylko dodam, że ten start więcej namieszał mi w głowie niż pomógł. Wiedziałem jednak, że treningi realizowałem sumiennie, z drobnymi tylko wyjątkami, więc nie mogło się nie udać.

orlen_adi_03

W „drodze” na start.

Tak już mam, że lubię dopracować każdy szczegół, niezależnie czy jest to projekt w pracy, hobby, czy prace domowe. Odpowiednie przygotowanie daje mi (i pewnie nie tylko mi) wewnętrzny spokój. Buty i prawie cały ubiór, miałem już sprawdzony podczas poprzednich biegów. Po zagotowaniu się na trasie w Raszynie zdecydowałem, że na maraton kupuję bardzo lekką koszulkę na ramiączkach, którą ubiorę niezależnie od pogody. Plusy takiego rozwiązania były dwa – nie zagrzeję się za szybko, a ja wolę jak jest mi chłodniej niż cieplej, oraz w razie gdy spadnie deszcz, ciężar koszulki będzie mniejszy.

Ważnym dla mnie wyposażeniem oprócz zegarka, jest opaska z międzyczasami rozpisanymi co 1 kilometr, bez której ciężko by mi było pobiec maraton na założony czas. Obojętnie jak mocno byłbym skupiony na liczeniu to i tak po trzydziestu kilku kilometrach zmęczenie zrobiłoby swoje, a moje wyliczanki musiałbym zacząć od początku.

orlen_adi_05

Tak przygotowany, razem z Agą, zawitałem ok. 7:30 na błoniach stadionu narodowego. Po oddaniu rzeczy do depozytu, żeby za bardzo nie wyziębić organizmu, naciągnąłem na siebie zwykłą koszulkę, którą później wyrzuciłem oraz owinąłem się folią termiczną. Następnym razem zamiast folii użyję starej bluzy, której nie będzie mi szkoda. Po krótkiej rozgrzewce stanęliśmy w swojej strefie startowej. Pierwszy raz już na starcie chciałem mieć za sobą cały ten maraton.

Jeszcze tylko 42 kilometry.

Ruszyliśmy. Plan na ten bieg był następujący: pierwsza połowa wolniej w tempie 4:10/km, natomiast druga część szybciej po 4:05/km. I tu jedna arcyważna rzecz. Niezależnie jak dobry GPS ma zegarek, to zawsze nas oszuka. Dlatego od kiedy biegam z opaską na ręce nie patrzę w ogóle na tempo jakie pokazuje mój Garmin, tylko liczę czas pomiędzy oznaczeniami na trasie i porównuję go z przygotowanymi międzyczasami. Dla przykładu podczas tego maratonu zegarek od początku przekłamywał o ok. 100m, a na mecie pokazał dystans o 400m dłuższy. Na dobrą sprawę gdyby nie chęć późniejszej analizy biegu to równie dobrze mógłbym biec ze zwykłym stoperem.

orlen_adi_02

Początkowe kilometry były bardzo szarpane, ponieważ nie mogłem dostosować swojego tempa biegu. Wydawało mi się, że odległości pomiędzy „słupkami” są nierówne, a ja raz biegnę za szybko, a raz za wolno. Przy tak długim dystansie bardzo ważne jest, żeby na samym początku nie rwać do przodu i się nie zajechać. W rzeczywistości pierwszą piątkę przebiegłem ze średnim tempem 4:12/km.

Kolejne odcinki mijały mi jeden po drugim, a ja w skupieniu co chwilę spoglądałem na zegarek i porównywałem upływający czas. Muszę się Wam do czegoś przyznać ta ciągła kontrola była dla mnie trochę męcząca, ale przynajmniej zająłem czymś głowę. Po 15 kilometrach nogi już na dobre się rozkręciły, więc zacząłem powoli przyspieszać. Miałem tyle siły, że mógłbym biec po 4:05-4:00/km, ale dobrze wiedziałem, że takie myślenie jest złudne i prawdopodobnie mój wyścig skończył by się fiaskiem.

orlen_adi_06

Teraz będzie już z górki.

Na połowie dystansu zameldowałem się z około 30s zapasem czasu. Jeszcze wtedy nie czułem zmęczenia i pełen nadziei szykowałem się na długą, nudną prostą od 25km. Od innych biegaczy słyszałem, że druga połowa będzie cięższa, ze względu na silny wiatr, dlatego oni teraz biegną dużo szybciej, bo później i tak zwolnią. Czy taka taktyka się opłacała? Tego nie wiem, ale jak wybiegłem w Wilanowie to za bardzo nie miałem za kim się schować. Co udało mi się kogoś dogonić to okazywało się, że biegnie za wolno. Jedynie małe grupki kibiców sprawiały, że te kilka najnudniejszych kilometrów jakoś zleciały.

Przed 30 kilometrem dogoniłem i wyprzedziłem grupę zawodników. Kilku z nich podłączyło się do mnie. Na pytanie czy któryś nie chciałby chwilę poprowadzić otrzymałem odpowiedź, że nie wiedzą czy dadzą radę utrzymać to tempo. Miejscami schodziłem nawet poniżej 4:00/km, ale jak tylko mocniej zawiało to prawie stawiało mnie w pionie. Walka z wiatrem w końcu odbiła się na moich mięśniach. W udach zacząłem odczuwać zmęczenie i lekkie oznaki skurczy. Spoglądając za siebie widziałem, że moi towarzysze powoli się wykruszają i od pewnego momentu biegłem tylko z jednym zawodnikiem.

orlen_adi_04

Czas na prawdziwy sprawdzian.

Wybiegłem na Wisłostradę. Nogi miałem już bardzo zmęczone. Bez większego entuzjazmu wciągnąłem trzeciego żela, bardziej zapobiegawczo niż z potrzeby. Czułem się jak pionek przesuwany przez wiatr po planszy. Jeszcze jakieś 3 kilometry wcześniej Ola z Radkiem krzyczeli, że bardzo dobrze się trzymam i nie widać po mnie zmęczenia. „Taa, to popatrzcie na mnie teraz” – pomyślałem. Czułem, że zwalniam, a tak naprawdę czułem że już nie mam siły walczyć z wiatrem. Przestałem patrzeć na zegarek i kontrolować czas. Było mi wszystko jedno. Wbiegając na most chciałem, żeby to był już koniec.

Zaraz za mostem pojawił się Krzysiek, który jadąc na rowerze dopingował jak tylko mógł. Zaproponowałem, czy nie chciałby się ze mną zamienić, ale on dalej krzyczał swoje. No nic, do końca pozostały mi niecałe 2 kilometry. Miałem poczucie jakbym biegł na granicy skurczu, dlatego doświadczony po ostatnim maratonie, nie brałem pod uwagę mocnego finiszu.

Ostatnią prostą przebiegłem na zupełnym luzie. Endorfiny zaczęły robić swoje i w oczach pojawiły się łzy szczęścia. Zrobiłem to, udowodniłem sobie po raz kolejny, że odpowiednie przygotowanie i dobra strategia dały efekt w postaci pięknego wyniku. Przekraczając linię mety nie miałem świadomości, że zatrzymałem zegarek na czasie 2:54:00. Spojrzałem na moją opaskę z międzyczasami i uśmiechnąłem się do siebie. Takiej synchronizacji w życiu bym nie obstawił. Za metą wyściskała mnie Magda Sołtys i Pani Ania, do której powiedziałem, że „Andrzej będzie zadowolony”.

orlen_adi_07