ponizej3h_slider_01

Maraton poniżej 3 godzin! – czyli OWM 2017

Udało się! To naprawdę się udało! Ale wiecie co? Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zapracowałam sobie na ten sukces. Jesteście ciekawi co działo się na trasie? Jeśli tak to zapraszam Was na Orlen Warsaw Marathon widziany moimi oczami.

PRZED STARTEM

Dokładnie o 6:00 zadzwonił budzik, ale ja przebudziłam się już o 4:00 – tak działa na mnie stres przedstartowy. Oczywiście zasnęłam, ale w moim odczuciu zdążyłam tylko zamknąć oczy, a po pokoju rozległ się sygnał budzika. Od razu wstałam na równe nogi, wiedziałam że każda minuta jest na wagę złota. Odsłoniłam zasłony w oknach i zażartowałam do Adiego „O kurcze! nie mam dobrych wiadomości, świeci słońce!” Faktycznie świeciło, na niebie nie było żadnej chmurki, a drzewa przed blokiem ani drgnęły, co oznaczało że było bezwietrznie – taka „cisza przed burzą”.

ponizej3h_07

Do miasteczka Orlen Warsaw Marathon dotarliśmy tuż przed godziną 8:00. Bez problemu udało się zaparkować w pobliżu stadionu Narodowego, na spokojnie zrobiliśmy krótką rozgrzewkę, a na 20 minut przed startem staliśmy już przy depozytach. Przebraliśmy się, oddaliśmy wszystkie rzeczy i pobiegliśmy w kierunku startu. Było ciepło, na tyle że wystarczyło narzucić na siebie jedynie folie, żeby się nie wyziębić. Wszystko poszło bardzo sprawnie. W swojej strefie startowej znaleźliśmy się na ok. 5 minut przed wystrzałem.

START

Punktualnie o godz. 9:00 Anita Włodarczyk wystartowała wszystkich maratończyków. Ruszyliśmy w kierunku mostu Świętokrzyskiego, a po przeciwnej stronie ulicy pozdrawiali nas biegacze z dystansu na 10km. Bardzo podobało mi się to rozwiązanie, poczułam się wyjątkowo.

ponizej3h_09

Pierwszy kilometr był masakryczny. Początkowy etap okazał się bardzo wąski, przez co zrobiło się dość ciasno. Nie było mowy o biegu w swoim tempie, musiałam dostosować się do tłumu. Zając z balonikami na 3:00 próbował slalomem wyprzedzać „dreptaczy”, podobną próbę podejmowali inni biegacze. W tle słychać było bluzgi niezadowolonych maratończyków, z jednej strony mieli rację. Kto ustawia się w strefie poniżej 3:00 wiedząc, że od początku będzie biegł w tempie znacznie wolniejszym niż 4:15/km? W ten sposób już na pierwszym kilometrze odnotowałam znaczącą stratę, ale na szczęście stawka powoli się rozciągała i wszystko było do odpracowania.

Podbieg na Sanguszki, to kolejne stracone sekundy, ale zupełnie się tym nie zmartwiłam. Nie zamierzałam pędzić jak szalona, wiedziałam, że to dopiero początek zabawy. Nie wiem czemu ale osobiście najgorzej znoszę pierwsze 10km, zawsze na tym etapie mam najwięcej wątpliwości. Od linii startu aż do mety miałam biec równo po 4:15 i żeby nie wiem co zabroniono mi biec szybciej! Na 5km odnotowałam już 44 sekundową stratę (według oficjalnych pomiarów).

ponizej3h_08

Przez cały czas kontrolowałam swoje tempo, ale skupiałam się głównie na pomiarze ze stopera i rozstawionych kilometrach na trasie. Czułam się trochę zdezorientowana bo zegarek im „dalej w las” tym miał coraz większą rozbieżność w stosunku do oznaczeń na trasie. Wszystko kompletnie się rozjeżdżało. Mniej więcej na 8km pojawili się moi pierwsi osobiści kibice Piotr i Ewa! Bez chwili zawahania rzuciłam w ich stronę moją opaskę, od początku było mi w niej za gorąco i miałam nadzieję, że spotkam na trasie jakąś dobrą duszę, która przejmie zbędną garderobę.

Na 10km odrobiłam już stratę i znów znalazłam się poniżej 3 godzin. Uf, cały czas miałam w głowie słowa Adiego „trzymaj się między czasów, nie zaczynaj za szybko i nie odpuszczaj..” Nie wiem czemu ale na każdym wodopoju, z którego korzystałam od samego początku, zaczęło mi się odbijać śniadaniem. Trochę dziwne, bo bułka z miodem, zawsze mi służyła. Zaryzykowałam i zgodnie z założeniem zjadłam na 10km pierwszy żel. Na szczęście przyjął się.

ponizej3h_06

Kolejnym celem w mojej głowie był 20-sty kilometr, tam też planowałam zjeść kolejnego żela. W tej kwestii zasada jest prosta, jeśli zaczniesz się odżywiać na trasie, musisz to robić regularnie.

Muszę się Wam przyznać, że bieganie na granicy, bez wyraźnego zapasu czasu do osiągnięcia celu jest bardzo stresujące. Do tego trwała dyskusja dotycząca grupy z balonikiem na 3:00, według większości biegaczy, zając pędził ciut za szybko. Potem w ogóle okazało się że zszedł z trasy i zastąpił go ktoś inny – nie starałam się tego nawet zrozumieć.

Dla mnie to był całkiem dobry znak, zwłaszcza że do baloników dzielił mnie spory dystans. Chcąc uspokoić głowę, kontrolnie podpytywałam innych, na ile biegną? Okazało się, ze wszyscy w zasięgu wzroku celują na 2:59:59. Starałam się nie panikować i koncentrować na swoim biegu. Nie mogłam ponieść się emocjom, nie było sensu gonić grupy i trzymać się kogoś kogo zupełnie nie znam. Skoro według opaski wszystko szło zgodnie z planem, trzeba było robić swoje. Po chwili dla pewności zaczepiłam kolejnego biegacza, na ile biegniesz? I co się okazuje? Mamy ten sam cel, chwilę biegniemy razem. Podoba mi się jego krok biegowy i okazuje się dobrym kompanem. Tyle, że on legitymuje się czasem z półmaratonu grubo ponad 2 min. lepszym ode mnie. Zaczynam rozkminiać, ale szybko odpędzam złe myśli.

ponizej3h_10

Mijam 13 km a tu? NIESPODZIANKA! Mama, siostra i brat! Ożesz TY! Tego to ja się nie spodziewałam, ale serce rośnie jak bliscy wspierają Cię w tym co robisz! Mam nadzieję, że w końcu już nikt nie będzie miał wątpliwości ile maraton ma kilometrów! :)

Jak się później okazało znali moje między czasy i cały czas kalkulowali, czy uda mi się dobiec do mety przed wymarzonymi 3 godzinami! Dokładnie tu zrzuciłam rękawki i popędziłam dalej jak na skrzydłach. Nawet nie wiem kiedy odbiłam się na półmetku. Zapas nadal był, kolejny ważny punk to 25km! Najważniejsze, że czułam się dobrze. W skupieniu pilnowałam kroku biegowego, miało być rytmicznie i równo.

Niestety od 24km zaczęła się ostra przepychanka z wiatrem! Silne podmuchy bardzo mnie dekoncentrowały. Czułam, że mam siłę, ale trudno było mi biec założone wcześniej 4:15/km. Wydawało mi się, że tempo spadło do 4:20, co wskazywałoby na stratę i uciekające cenne sekundy. Przeraziła mnie wizja biegu już tylko pod wiatr! To oznaczałoby jedno – żegnaj dwójko z przodu! Analizując międzyczasy z oficjalnego pomiaru, okazało się że całkiem dobrze poradziłam sobie z kapryśną naturą i szacunkowy czas na mecie ani razu nie straszył trójką z przodu!

ponizej3h_02

Chciałam przechytrzyć wiatr i cały czas szukałam schronienia za plecami innych biegaczy. Przez pewien czas znalazło się nawet dwóch dżentelmenów, którzy stworzyli całkiem pokaźną osłonę. Niestety, sielanka nie trwała zbyt długo, jeden z nich uciekł w krzaki, a drugi wyrwał do przodu, co prawda chciał mnie ze sobą zabrać, ale grzecznie podziękowałam. Co ciekawe, uciekiniera doszłam na moście Świętokrzyskim!

No nic, trzeba było trochę przyspieszyć i dołączyć do zbitej grupy w nadziei na dobra kryjówkę. Tyle, że ja nie potrafię biec za kimś, do tego z uporem maniaka co chwilę kontrolowałam swój czas. Na 29 km spotkałam kolegę –Pawła Żuka – zagrzewał mnie do walki i kazał chować się przed wiatrem. Po 32km wzięłam sprawy w swoje ręce, nie łudziłam się że dowiozę moje 3 godziny na czyichś plecach do mety. Zjadłam trzeciego żela i starałam się skupić na rytmie, hop, hop, hop. Skorzystałam nawet z okazji i złapałam łyka wody z krążącej butelki, którą podawali sobie biegacze jak pałeczkę w sztafecie.

W okolicach 33km spotkałam kolejnego śmiałka, który jeszcze na początkowym etapie popędził jak sarenka i zostawił mnie sporo w tyle (pozdrawiam Kamila! – masz potencjał). Maraton jednak nie wybacza i prawdziwy odsiew zaczyna się właśnie po 30km! Tu wychodzą braki treningowe i błędy taktyczne. Kto się ze mną zgadza? – tylko żeby była jasność nikogo nie oceniam.

ponizej3h_05

Mimo dobrego samopoczucia, czułam niepewność. Trudne warunki atmosferyczne i stale zmieniające się tempo na zegarku, budziło we mnie pewne obawy. Na szczęście tylko do 35km, bo tam mogłam liczyć na doping i ogromny hałas od ekipy w składzie: Dany, Szyszka, Sandra i Oswald! „MASZ TO!” – krzyczeli. A ja w to uwierzyłam, dostałam skrzydeł, „piłka nadal była w grze” i mimo wszystko parłam do przodu! Muszę to zrobić, oby tylko nie zwolnić!

Mniej więcej w tym momencie zaczęłam zbliżać się do Łukasza, który ścigał się z każdą sekundą poniżej trójki, tak jak ja! Początkowo chciałam biec obok niego, ale potem stwierdziłam, że to się nie uda. Muszę skupić się na swoim kroku, przyspieszać tam gdzie jest mi wygodnie i zwalniać tam gdzie potrzebuję.
Nie pamiętam kiedy dokładnie zjadłam czwartego żela, ale zjadłam na pewno! bo w kieszeni został mi tylko jeden. Wyjątkowo, bardzo dobrze je przyswajałam, piłam na każdym punkcie z wodą – bywało, że trzeba było o nią zawalczyć bo chętnych do picia było sporo.

Na 39km złapałam zawieszkę, z amoku wybiła mnie Magda Sołtys: „Dawaj Aga!, już tylko 3 km!” Obudziłam się. Po prawej stronie wyrósł stadion – wydawało się, że jest na wyciągnięcie ręki, poza tym w zasięgu wzroku pojawił się wbieg na most Świętokrzyski i przypomniałam sobie nasze nagranie z dnia poprzedzającego maraton. „Będzie z górki, to już tylko kawałek” – tak Was zapewnialiśmy, no to MUSI tak być i już.

ponizej3h_04

Jak głupia bałam się spojrzeć na zegarek, wiedziałam jedno! Teraz albo nigdy! Most Świętokrzyski wita, a na Nim masa znajomych! Są okrzyki, dobrzy ludzie zagrzewają mnie do walki. Ja staram się jak mogę, nogi się kręcą, zegarek piszczy na 40km, że biegnę w tempie poniżej 4min/km. WOW, myślę sobie co się dzieje? Lecę dalej ile fabryka dała. Otuchy dodaje mi rodzeństwo: Marta, Magda i Michał!

JEEEEE…. Dam radę, cisnę ile wejdzie ale bez przesady, bo teraz mogę nabawić się jakiegoś skurczu. W połowie 41km, ktoś krzyczy: „Trójka złamana! Dajesz!” Ja nie wierzę, nie wierzę dopóki nie zobaczę! Zaczynam 42km, zerkam na zegarek, uda się, mam zapas! No to teraz pytanie ile urwę z tych 3 godzin?! Nie ważne, zaczyna się delikatny podbieg – po mojej lewej wyskakuje człowiek z brodą i pogania mnie do mety – dzięki Gozdek za doping!

Biegnę, czuję że idę jak przecinak, ale zaczyna drętwieć mi lewa noga – już wcześniej ją czułam, ale teraz to jakiś mini paraliż! O Matko! Pomyślałam, co się dzieję, żeby tylko nie połamało mnie na 300m przed metą! Po lewej krzyczy moja MAMA! Nie ma czasu na analizę, wbiegam na matę, jest upragniona META! Na zegarku idealnie łapię czas: 2:58:21!

Kolejny raz sport dostarczył mi ogromną dawkę emocji! Pozytywnych emocji! Nawet jak to piszę to łzy cisną mi się do oczu, czy może przytrafić się coś lepszego od SZCZĘŚCIA, które dzielisz z najbliższymi? No chyba NIE.

ponizej3h_03