rzeznik2_01_slider

Przekombinowana strategia – Bieg Rzeźnika 2016 (cz. 2)

Mija kolejny tydzień od startu w Bieszczadach, a ja w dalszym ciągu nie mogę się wewnętrznie pogodzić z tym co spotkało mnie na trasie. Jak mogłem być tak naiwny i myśleć, że 200 ml wody wystarczy mi na 32-dwukilometrowy dystans – i to po górach?!? JA, pierwszy strateg naszego biegowego duetu! Nadal nie umiem odpowiedzieć sobie na to pytanie. Postaram się jednak przybliżyć Wam skąd wziął się ten pomysł i jaki miał on wpływ na dalszy przebieg Biegu Rzeźnika.

Zaraz po wiosennym maratonie zacząłem planować Nasz start. Jedna rzecz jaką musieliśmy wcześniej załatwić to nocleg, bowiem w okresie Rzeźnickiego Festiwalu wynajęcie pokoju w Cisnej lub okolicach graniczy z cudem. Ostatecznie zarezerwowaliśmy miejsce w domku w Strzebowiskach (ok. 9km od Cisnej).

Im bliżej było wyjazdu, tym mocniej odczuwaliśmy zdenerwowanie. Ostatnie noce nie należały do w pełni przespanych, a to wszystko za sprawą oczekiwań, które wraz ze wzrostem formy poszybowały do góry względem ubiegłego roku. Jeszcze zanim zmieniono trasę, na poważnie rozważałem złamanie 10h – chociaż oficjalnie nigdzie się do tego nie przyznawaliśmy. Nowa trasa wymusiła zmianę strategii i zaplanowanie drugiej części biegu wyłącznie w odniesieniu do naszego samopoczucia, bez możliwości porównania czasów.

Niezależnie od poziomu trudności, czy długości trasy – jedno było pewne – po raz kolejny zamierzaliśmy zabrać ze sobą kamerę w celu uwiecznienia kolejnej górskiej przygody (zobacz video).

rzeznik_10

Cisna, 26.05.2016

Po odbiorze pakietów przyszedł czas na przygotowanie przepaków. Tak jak już Aga wspomniała wcześniej, mieliśmy do dyspozycji worki na 3 przepaki: Cisna (32km), Stokówka (49 km) i Meta w Żubraczem (82 km). Worek z oznaczeniem „Meta” pozostawiliśmy pusty, podejmując wspólnie decyzję, że jeżeli nawet zdecydujemy się na dalszy bieg i zrobienie Hardcore`a to napełnimy tylko bukłaki wodą i ruszymy w drogę. Dłuższą natomiast chwilę zajęło Nam przygotowanie pozostałych dwóch przepaków. Rozłożyliśmy wszystkie rzeczy (m.in.: żele, batony, plecaki z bukłakami, rozrobione węglowodany, dokumenty, telefony, baterie do kamery) i zaczęliśmy wymieniać za i przeciw, co gdzie spakować.

W pierwotnej wersji na pierwszy odcinek do Cisnej mieliśmy wziąć ze sobą tylko saszetki na biodra z telefonem, dokumentami i kilkoma żelami, plus bidon (200 ml) z wodą do ręki. Na przepaku natomiast chcieliśmy szybko odebrać gotowe plecaki z całym ekwipunkiem i wcześniej przygotowanymi bukłakami z rozrobionym izotonikiem. Na szczęście w porę się opamiętaliśmy i plecaki zabraliśmy ze sobą na start. Niestety w naszych głowach powstało błędne myślenie, że do Cisnej dolecimy tylko z dwoma bidonami i tym sposobem 2-litrowe bukłaki razem z żelami i vitargo trafiły na pierwszy przepak. Prawdopodobnie była to główna przyczyna mojego kryzysu na początkowych kilometrach.

rzeznik2_06

Kierunek Komańcza, 27.05.2016, godz: 1:30

Dojechaliśmy do Cisnej, zaparkowaliśmy i zajęliśmy miejsce w autokarze, który miał nas zawieźć na start. Zaraz po ruszeniu z Cisnej, powiedziałem do Agi, że zaczynam być głodny. W sumie nic dziwnego skoro przed wyjściem wciągnąłem tylko banana, dlatego że bo po obfitej kolacji nie chciało mi się nic jeść. Perspektywa kilkudziestu kilometrów na samych żelach nie wyglądała różowo. Dobrze, że miałem w plecaku batona energetycznego, to chociaż na chwilę wypełniłem czymś żołądek. Podejrzewam, że to kolejna rzecz, która wpłynęła na moje samopoczucie.

Start

Adrenalina zrobiła swoje, a ja na chwilę zapomniałem o głodzie i zająłem się nagrywaniem filmików. Pierwsze kilometry mijały jeden po drugim. Czułem się bardzo dobrze. Przed 10km wciągnąłem pierwszego żela, i jednocześnie przygotowałem jednego dla Agi. Piliśmy małymi łyczkami co 5km. Światło czołówki pomagało w pokonywaniu kolejnych przeszkód. Wszystko szło po naszej myśli, a my biegliśmy z nastawieniem, że tegoroczną górską przygodę zamkniemy na setnym kilometrze.

Szybko jednak przyjemny bieg zamienił się w ciężką przeprawę. Zacząłem czuć ogromne zmęczenie. Miałem ochotę choćby na chwilę położyć się na ziemi, zamknąć oczy i zdrzemnąć. Tylko dzięki Agnieszce, która parła do przodu, nie dawałem za wygraną i w większości marszem pokonywałem kolejne metry. Na zmianę brałem a to żel, a to Dextro Energy, mając nadzieję, że to tylko chwilowy spadek energii i zaraz wrócę do pełni sił. Niestety, nie dość że kilometry strasznie się dłużyły, to jeszcze skończyła nam się woda – bodajże na 20km. Po cichu modliłem się, żeby tylko dobiec do Cisnej. Naprawdę miałem ochotę zakończyć na pierwszym przepaku. Nie mówiłem nic Adze, ale w stanie w którym byłem nie było mowy o kontynuowaniu biegu.

rzeznik2_04

fot.: www.beintime.info

Przepak Cisna, godz: 6:35

W amoku biegałem po orliku, z jednego miejsca na drugie – szkoda, że nikt tego nie nagrał. Jednym łykiem wypiłem 200 może 300 ml vitargo i zacząłem szukać jedzenia. Smaku TEJ pomidorowej nie zapomnę jeszcze długo. Odchyliłem głowę do tyłu i całą zawartość miski po prostu w siebie wlałem. Poczułem przyjemne ciepło w żołądku. Chwyciłem plecak i razem wybiegliśmy na kolejny odcinek trasy. Obiecałem sobie, że jeżeli mi się nie poprawki to na kolejnym postoju zejdę.

Przez moją niedyspozycję, nie dość że traciliśmy coraz bardziej do trzeciego mixa to jeszcze zaraz za przepakiem pomyliłem trasę. Powrót na właściwą ścieżkę zajął nam kilka minut w ciągu których kolejna damsko-męska para nas przegoniła, ale wtedy nie miało to już dla mnie większego znaczenia. Nawet kamerę przejęła Aga, żeby było mi lżej podchodzić pod Okrąglik.

Pięć, sześć kilometrów za Cisną zacząłem czuć, że wracają mi siły. Pomidorowa oraz izotonik, który popijałem co kilka kroków powoli stawiały mnie na nogi. Już nie czułem głodu i wiedziałem, że na kolejnym przepaku znów sięgnę po zupę. Wzniesienia pokonywaliśmy coraz to żwawszym krokiem, a jak tylko pojawiały się wypłaszczenia to Aga mocno motywowała mnie do truchtu. Z każdym kilometrem było coraz lepiej, nawet zacząłem sobie żartować z innymi biegaczami, a przypadkowych kibiców pytałem, czy nie mają może zimnego piwka.

rzeznik2_02

Przepak Stokówka, godz: 9:09

Zbieg na drogę Mirka, podobnie jak rok temu dał Nam w kość, choć lepszym określeniem byłoby wszedł nam nieźle w czwórki. Teraz to ja przejąłem „pałeczkę” w przenośni i dosłownie – bo wziąłem od Agi kamerę i znów zacząłem kręcić ujęcia do filmu.

Na przepaku szybko napełniliśmy bukłaki wodą – już nie dodawaliśmy izotonika, bo było nam za słodko. Wypiliśmy kolejną dawkę węglowodanów, a ja oczywiście sięgnąłem ponownie po pomidorówkę i ruszyliśmy w drogę. W tym roku spędziliśmy znacznie mniej czasu na drugim punkcie, ale oboje uważamy, że da się ten czas jeszcze skrócić.

rzeznik2_07

Pod górę, ciągle pod górę

Nie do końca byłem świadomy co Nas czeka dalej. Długie na ponad kilometr podejście, które niemiłosiernie się ciągnęło. A jak zrobiło się trochę płasko i zaczęliśmy biec to za chwilę znów robiło się stromo i trzeba było przejść do marszu. Plusem tej zmienionej trasy było to, że w większej części szło i biegło się pośród drzew, dzięki czemu słońce w tym roku tak mocno nas nie zmęczyło.

Teraz to Aga zaczęła trochę słabnąć i lekko marudzić, ale mimo tego dotrzymywała mi kroku. Plan na najbliższe kilometry był następujący: robimy żwawe podejścia, a następnie zbiegamy ile sił w nogach. Nie było to jednak takie proste, zwłaszcza że mięśnie już dawno zaczęły odmawiać posłuszeństwa.

Zaraz za ostatnim punktem kontrolnym najpierw zaczęło kropić, a chwilę później spadła na nas „ściana” wody – może to śmiesznie brzmieć, ale tak właśnie odczuliśmy zmianę pogody. Zrobiło się zimno, a nasze obolałe stopy na przemian, a to zatapiały się w błocie, a to ślizgały się po mokrych kamieniach.

Punkt kontrolny - Przełęcz nad Roztokami || fot.: Marcin Balicki

Punkt kontrolny – Przełęcz nad Roztokami || fot.: Marcin Balicki

Ostatnia asfaltowa do mety

Kto to kurna wymyślił! Trzy kilometry – góra, dół – do mety, po asfalcie, serio?! Oboje mieliśmy już serdecznie dość tegorocznego Rzeźnika, a o Hardcore`rze nie było mowy w tym roku. Dla pewności spytałem się Agi czy kończymy w Żubraczem, a Ona tylko wymownie spojrzała na mnie i nic nie powiedziała. Całe szczęście, że nie chciała biec dalej, bo chyba tym razem już nie byłbym w stanie zmusić się do dalszego wysyłku. Dotarliśmy do mety – czas: 11:03:15. Zmęczeni, ale i zadowoleni odebraliśmy medale, wypiliśmy colę i kilka łyków rzeźnickiego piwa, po czym wsiedliśmy do busa, który zawiózł Nas do Cisnej, gdzie stał zaparkowany samochód.

Po powrocie do Strzebowisk, rzuciliśmy wszystko na ziemię, wzięliśmy prysznic i położyliśmy się spać. Jeszcze nigdy nie czułem tak potwornego zmęczenia. Na szczęście było to tylko chwilowe, a kilka godzin snu pomogło zregenerować organizm.

Tegoroczny Bieg Rzeźnika dostarczył Nam cennych lekcji, z których wyciągniemy wnioski. Przydadzą się one podczas kolejnych górskich biegów nie tylko w Bieszczadach. Jednocześnie mam nadzieję, że w przyszłym roku uda Nam się znów pobiec czerwonym szlakiem, który będzie prowadził przez Caryńską. :)