tricitytrail_01b_slider

TriCity Trail, czyli bieganie po górach nad morzem

Zawody z tego cyklu odbyły się w miniony weekend już po raz trzeci, a do wyboru były trzy dystanse: 80+, 47+ i półmaraton. Co ciekawe, im dłuższy dystans tym bardziej wymagający teren. Także jesteśmy pełni podziwu dla wszystkich ultrasów i maratończyków!

My zdecydowaliśmy się na udział w półmaratonie, a te 21 km okazały się bardzo wartościową jednostką treningową. Założenie było proste, jedziemy nad morze w sobotę, biegniemy i wracamy do Warszawy już w niedzielę. Przez to wszystko, weekend dał Nam porządnie w kość. Szczerze mówiąc bieganie + długa podróż samochodem, nocleg u znajomych + ploteczki i niewielka ilość snu dała o sobie znać w poniedziałek rano.

tricitytrail_03

Na sam start cieszyliśmy się jak małe dzieci. Dlaczego? Bo tego rodzaju bieganie jest nieprzewidywalne, a cudowne okoliczności przyrody w dużym stopniu rekompensują wysiłek. No i zapach lasu, którego nie zastąpi żaden odświeżacz powietrza. :)

Tu podobnie jak w górach, trudno jest oszacować końcowy wynik w porównaniu do biegów po płaskim, trudno też zakładać konkretne tempo biegu – zwłaszcza jak się nie zna panujących warunków w lesie. Na trasie ciągle coś się zmienia, chociażby ukształtowanie terenu lub rodzaj podłoża. Dlatego takie starty wymagają ogromnej koncentracji, trzeba uważać gdzie ląduje stopa! To jednak idealna ucieczka od miejskiego zgiełku, asfaltu i chodników. Dla Nas to mega frajda, naprawdę.

Trasa

Zanim wbiegliśmy do lasu, pierwsze dwa kilometry trasy poprowadzone zostały po asfalcie. Podłoże dobre do nabrania wiatru w żagle, za to ukształtowanie już niekoniecznie – to był jednak podbieg! W lesie zrobiło się już bardzo przyjemnie, w dużym stopniu biegliśmy jednak po udeptanej ścieżce. Tylko miejscami można było zatopić stopy w błocie lub kałuży.

Adi z racji długiej przerwy w bieganiu postanowił wesprzeć mnie od samego startu aż do mety i biec w moim tempie. Jestem szczęściarą, bo moim zadaniem było tylko biec. Adi supportował mnie wodą i żelami energetycznymi. Szczerze mówiąc ja sama tak dobrze sobie nie radzę, denerwuje mnie wszystko, co muszę trzymać w ręku – nawet, jeśli jest to tylko 200ml buteleczka z wodą, a o pasie już nie wspomnę. Jednak latem, zwłaszcza przy wysokich temperaturach i na długich dystansach, takie kropelki wody, z której mogę skorzystać w każdej chwili są bezcenne.

tricitytrail_02

W ogólnym rozrachunku to był bardzo przyjemny bieg. Niemal od samego początku uplasowałam się na drugiej pozycji w śród kobiet i czułam, że mogę to utrzymać aż do samego końca. Najwięcej wysiłku musieliśmy jednak włożyć do ok.12km, czyli do punktu odżywczego, z którego tak naprawdę nie musieliśmy korzystać. To na tym etapie trzeba było zaliczyć liczne podbiegi przeplecione wypłaszczeniami, zmierzyć się z pofałdowanym terenem i krótkimi odcinkami po wąskich, trawiastych ścieżkach.

tricitytrail_05

A potem? Potem było już tylko z górki, dosłownie! Ostatnie kilometry do mety były bardzo łaskawe, z delikatnym spadkiem. Nie biegliśmy na czas, a na samopoczucie, no i moje drugie miejsce. Nie było potrzeby finiszować w szaleńczym tempie, żeby urwać cenne sekundy do życiówki. Nie czuliśmy potrzeby wyprzedzania innych zawodników i po prostu cieszyliśmy się wspólnym startem. Metę przekroczyliśmy trzymając się za ręce, zadowoleni i uśmiechnięci. Bez analizy: czy daliśmy z siebie wszystko? Co moglibyśmy poprawić? Po prostu zrobiliśmy to i polecamy cudowne tereny Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego do biegania! Znajdziecie tu teren, którego może pozazdrościć nie jeden region w Polsce!

tricitytrail_04

Chętnie tu wrócimy, z przyjemnością się tu zmęczymy jeszcze nie raz.

Czy warto było przejechać ok. 400km, żeby wziąć udział w TriCity Trail’u? TAK. Koniec. Kropka. I do zobaczenia. :)

 

zdjęcie główne: Karolina Krawczyk – fotografia