wpis92_1_slider

Maraton Warszawski po raz pierwszy

Ponad dwa miesiące przygotowań, kilkadziesiąt godzin treningów, a wszystko po to żeby gonić za swoimi marzeniami! Zmęczyć się, walczyć bez względu na pogodę i nie odpuścić. Ostatnio koleżanka z pracy stwierdziła, że chyba zwariowałam z tym bieganiem, ale jeśli wariactwem jest mieć pasję, to mi to bardzo pasuje.

Z maratonem zmierzyłam się już po raz czwarty, ale tym razem mogę śmiało powiedzieć, że to był mój najlepszy bieg na tym dystansie. Towarzyszące emocje były naprawdę ogromne. Cały cykl przygotowań był dla mnie na tyle ważny, że w dniu startu najwyraźniej w świecie miałam pietra. Poziom adrenaliny sięgnął zenitu. Wiedziałam, że jestem dobrze przygotowana, dlatego starałam się przypomnieć ogrom pracy jaki włożyłam, momenty zwątpienia i siłę jaką miałam, żeby pokonać swoje słabości.

Na trasie maratonu znalazłam sobie kilka motywacji i założyłam, że zrobię to tak jak najlepiej potrafię! To musiało się udać!

wpis92_6

Z Adim widziałam się jedynie do momentu wystrzału startera, ale zanim trafiliśmy do swojej strefy urządziliśmy sobie gonitwę pośród tłumów. Kiedy spiker ogłosił, że do startu pozostały jedynie 4 min byliśmy jakieś 300 metrów od wyznaczonego sektora, w którym już powinniśmy dawno czekać na rozpoczęcie biegu. Zrobiło się trochę nerwowo i tak naprawdę przeskakując przez bramki w rytm piosenki Czesława Niemena „Sen o Warszawie” w ostatniej chwili udało nam się ulokować we właściwym miejscu.

Od momentu przekroczenia maty skupiłam się już tylko na biegu. Maratoński dystans może być bardzo brutalny i prawdziwa walka zazwyczaj zaczyna się po 30-35 km. Z doświadczenia wiedziałam jednak, jak szalenie ważny jest już sam początek biegu. Do 10 km trzymałam tempo 4:25min/km, a po tym odcinku w miarę możliwości miałam przyśpieszyć. Moje maksimum na jakie mogłam sobie pozwolić to bieg z prędkością 4:20min/km. Starałam się ściśle trzymać swoich założeń. Bez względu na innych – ja biegałam swoje.

wpis92_2

Na trasie biegu niemal przez cały czas towarzyszyli mi jedynie mężczyźni. Nie pamiętam dokładnie w którym momencie, ale jeszcze na pierwszych kilku kilometrach trasy usłyszałam głośny doping z okna jednego z pobliskich bloków: „Brawo Aga! Biegaj!”. Mimo świadomości ile tysięcy osób biegnie za mną, byłam pewna, że okrzyki skierowane są bezpośrednio do mnie! W mojej głowie pojawiła się szybka analiza, rety kto tu mieszka? Co to za ulica? Zerknęłam tylko raz i ku mojemu zaskoczeniu na balkonie stała moja koleżanka – Luiza, której nie widziałam co najmniej od 10 lat! Jak ona mnie wypatrzyła?! Tego nie wiem. W ramach wdzięczności, jedyne na co mogłam sobie pozwolić to uniesienie ręki. Rety, ależ mi to dało KOPA! Serio, poczułam jak mknę bez problemu przed siebie, lubię takie zbiegi okoliczności! Głowa od razu zapełniła się pozytywnymi myślami.

Gdyby ktoś mnie zapytał ile na trasie było stacji odżywczych, nie potrafiłabym odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko to czego potrzebowałam miałam ze sobą i korzystałam jedynie z każdego punktu z wodą. Wiedziałam, że muszę uzupełniać płyny i ewentualnie popić słodki smak żelu energetycznego.

wpis92_7

Całą trasę podzieliłam sobie na kilka etapów. W ten sposób łatwiej było mi rozłożyć siły i przygotować głowę, która w moim przypadku odgrywa zasadniczą rolę! Tłumaczyłam sobie, że mam do przebiegnięcia półmaraton i to w komfortowym dla mnie tempie, więc luzik. Do tego momentu, szło bardzo gładko, ale dokuczliwy wiatr na Wisłostradzie chciał pokrzyżować moje pozytywne nastawienie. Próbowałam schować się za jakimś biegaczem, ale nie było ich za wielu. No cóż, trzeba było to po prostu przetrwać. Na nowo napędził mnie bieg w tunelu, ale schronienie nie trwało zbyt długo, na zewnątrz znów rozpoczęła się walka z wiatrem. Nie było czasu na narzekanie i tak aż do 33km, gdzie trzeba było zmierzyć się z solidnym podbiegiem. To był naprawdę krótki odcinek, ale w nogach było już sporo kilometrów, dlatego momentami odczuwałam odpływ energii. Wyjątkowo, dałam sobie taryfę ulgową i nie martwiłam się spadkiem tempa – pocieszałam się, że za chwilę będę biec już tylko z wiatrem. Byle do 35km, a potem już tylko 5! Ostatnie dwa potraktowałam jako finisz, ale tylko dla uspokojenia głowy.

Do walki napędzali mnie kibice, których wsparcie na trasie jest nieocenione. Każdy okrzyk był bardzo motywujący! Przyznaję, że często na doping reaguje jedynie lekkim uśmiechem, ale nie jest to spowodowane moją pychą, a skupieniem i walką o dobry wynik. Podczas biegu pomyślałam nawet, że idealnie byłoby mieć napis na koszulce: „Dopingujcie Mnie – bez Was się nie uda!”, dzięki temu miałabym zapewnione wsparcie przez cały dystans. Usłyszałam wiele ciepłych słów, a wszystko to dlatego, że na trasie byłam jedną z niewielu biegnących wtedy kobiet! Jeśli ktoś nie dopatrzył mojego imienia byłam po prostu „RÓŻOWA!

wpis92_4

Tego dnia czułam się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Jeszcze nigdy mimo zmęczenia nie udało mi się wyprzedzić tylu osób na ostatnim etapie maratonu. Pokonałam nawet Pana Roberta, który na długo zapadnie w mojej pamięci! To właśnie na tym odcinku Pan Robert miał wsparcie od co najmniej trzech osób, w tym jednego rowerzysty. Zastanawiałam się co tak naprawdę czuje ten maratończyk. Koledzy podtrzymywali go na duchu jak tylko potrafili, ale ja wiem jak ciężko jest biec kiedy nogi odmawiają posłuszeństwa. Mam nadzieję, że i On pomyślnie ukończył ten bieg.

Na 39km czułam, że jestem już w domu. Niestety próba przyśpieszenia zakończyła się fiaskiem. W raz z podkręcaniem tempa łapały mnie skurcze w łydkach. O nie! Nie mogłam sobie pozwolić na blokadę i przymusowy przystanek, nie teraz. Postanowiłam, że utrzymam stałą prędkość do samego końca i tym sposobem na metę wbiegłam jako 11. kobieta z czasem 3:06:45! Udało się to, co do tej pory było dla mnie niewyobrażalne! Jeszcze w marcu tego roku w takim tempie pobiegłam Półmaraton Warszawski, a dziś poprawiam swój dotychczasowy wynik na dystansie maratonu o ponad 12 min! Mam przeczucie, że na tym polu mam jeszcze dużo do zrobienia. :)

wpis92_5