wpis84_1_slider

Debiut w Biegu Rzeźnika

Debiut w Biegu Rzeźnika ukończony na 5 pozycji w parach mieszanych z czasem 10:28:50.

Decyzja o udziale w Biegu Rzeźnika zapadła jeszcze w grudniu 2014 roku. Jednak sama deklaracja udziału w tej imprezie to tylko jeden z warunków, który daje szansę na pojawienie się pośród uczestników biegu. Ku naszemu zaskoczeniu chętnych osób do zmierzenia się z dystansem 77, 7km po bieszczadzkich szlakach jest bardzo dużo. W związku z czym organizatorzy losują z pośród wszystkich zgłoszonych osób określoną ilość szczęśliwców, którzy faktycznie będą mogli stawić się na linii startu. Nam się udało! Znaleźliśmy się na liście startowej, a jedyną formalnością jaką musieliśmy dopełnić była opłata za pakiet w wyznaczonym terminie.

Bieg Rzeźnika tak naprawdę był dla Nas ogromną niewiadomą, a dystans 77,7 km dużą abstrakcją. Dodatkowo obawy rodziły się na samą myśl o pokonaniu takiego dystansu po górach. Jeszcze w styczniu wiedzieliśmy, że termin biegu jest bardzo odległy, dlatego prawdziwy stres przyszedł dużo, dużo później. Wyszliśmy z założenie, że przygotowujemy się do kolejnych imprez wg planu, a Rzeźnik będzie jedynie naszą wymarzoną przygodą, w której spróbujemy swoich sił w czymś nowym. Uparcie trzymaliśmy się faktu, że skoro inni dają radę to My też damy i jakoś to będzie… Ale uwaga! Nie polecamy podejmowania pochopnych decyzji bez uprzedniego przygotowania.

Udział w takiej imprezie wiąże się z wieloma elementami. Jednym z nich jest sama organizacja podróży oraz noclegu. My mieliśmy ogromne szczęście, bowiem bazowaliśmy na doświadczeniu naszych znajomych. To oni przygarnęli nas do wspólnego domku i właściwie do samego końca mogliśmy liczyć na ich porady. Wraz z upływającymi dniami, które przybliżały nas do startu, uświadamiano nas czego jeszcze nam brakuje. W kwestii biegów ultra byliśmy kompletnymi laikami i brakowało nam podstawowego sprzętu. Trzeba było zabezpieczyć się na różne ewentualności, zwłaszcza że pogoda w górach jest często zdradliwa i zmienna.

wpis84_12

Czego brakowało nam na pewno?

Na liście rzeczy niezbędnych, których do tej pory nie mieliśmy, pojawiły się przede wszystkim buty trialowe. Charakteryzujące się zupełnie innym, dużo bardziej agresywnym bieżnikim. Zaledwie na trzy tygodnie przed biegiem zdecydowaliśmy się na model Salomon Speedcross 3. Testy butów polegały jedynie na wykonaniu dwóch treningów po lesie, co w rezultacie dało nam niecałe 40 km – mało, ale nie było już czasu na więcej. Na szczęście na leśnych, błotnistym ścieżkach oraz piaszczystym terenie sprawdziły się rewelacyjnie! Kolejnym niezbędnikiem okazał się plecak biegowy z bukłakiem. Tu poszukiwania trwały nieco dłużej ale ostatecznie, niemal rzutem na taśmę na 3 dni przed wyjazdem zakupy zostały zakończone! Robiąc rekonesans wśród znajomych biegaczy, chłonęliśmy wszystko niemal jak gąbki, dlatego w naszej garderobie pojawiło się jeszcze kilka nowych rzeczy, m.in.: rękawki oraz kurtki wiatrówki. W Bieszczady pojechała z nami masa rzeczy mniej lub bardziej potrzebnych.

Na kilka godzin przed biegiem

Na miejsce dotarliśmy dzień wcześniej, tak aby mieć czas na regenerację oraz możliwości porządnego wyspania się. Taki zabieg był bardzo istotny z racji bardzo wczesnego startu, który zaplanowany był na godzinę 3:00 czyli dla przeciętnego człowieka w środku nocy. Ale żeby tego było mało, zwarci i gotowi do wyjścia musieliśmy być o godz. 1:00 – tak aby dotrzeć do miejsca zbiórki i punktualnie o godz. 1:20 ruszyć ze Smerka do Komańczy. Przy dobrych wiatrach istniała szansa na 2-3 godz. ładowania baterii, pod warunkiem zmuszenia organizmu do snu. W okolicznościach przedstartowego stresu Adi spał zaledwie 20 minut, a ja spokojnie wylegiwałam się przez 2 godz.

wpis84_13

Jeszcze w czwartek odebraliśmy pakiety i zostawiliśmy swoje rzeczy na przepaki. Pogoda nad wyraz była bardzo słoneczna dlatego nasze worki do depozytów były bardzo skromne. Znalazły się w nich głównie żele, batoniki, vitargo, dwie koszulki i moje krótkie spodenki. Trochę niepewnie obserwowaliśmy innych biegaczy, którym chyba bardzo zależało na wykorzystaniu całej pojemności foliowych worków. Kolejnym zmartwieniem były wszechobecne kijki, których w naszym wyposażeniu zdecydowanie zabrakło. Do tej pory nie wiemy, czy brak doświadczenia w ich użyciu słusznie odwiódł nas od pomysłu zabrania ich ze sobą na trasę… Opinie są podzielone. Momentami mieliśmy poważne wątpliwości.

Na linii startu tuż przed godz. 3:00

Kiedy dotarliśmy już na miejsce było jeszcze zupełnie ciemno. Organizatorzy próbowali ogarnąć tłum biegaczy, który migotał jedynie małymi światełkami z czołówek. W końcu fala uczestników posłusznie ustawiła się przed linią startu, wyznaczoną pomiędzy dwoma chorągiewkami. Ku naszemu zaskoczeniu mimo słabej widoczności spotkaliśmy kilku znajomych z Warszawy. Plan był prosty, zaczynamy spokojnie i tak właściwie do samego końca. Jeszcze wtedy chcieliśmy zmieścić się w magicznych 12 godz. Trudno było jednak cokolwiek zakładać. Bez znajomości trasy i braku treningów w górach szaleństwem jest zakładać jakiekolwiek tempo biegu. Tu biega się zdecydowanie inaczej niż po płaskim terenie. Biegi ultra po górach rządzą się swoimi zasadami.

wpis84_2

TRI…2…1…START!

Pierwszy odcinek biegu stanowiła asfaltowa droga, było więc łatwo i przyjemnie. Następnie wbiegliśmy do lasu, gdzie momentami było mokro i ślisko. Szczególnie na kilku początkowych kilometrach trzeba było zachować szczególną ostrożność. W półmroku, kiedy jeszcze było dość ciasno należało bacznie obserwować podłoże i wszystko to co dookoła żeby nie wpaść na innego biegacza. Wszystkim uczestnikom dopisywał bardzo dobry humor, to był jeszcze czas kiedy biegliśmy w grupie. Teraz wydaje nam się, że pierwszy etap biegu aż do pierwszego punktu kontrolnego biegliśmy dość zachowawczo. Kiedy Adi przyśpieszał w mojej głowie włączała się lampka ostrzegawcza, reakcja była natychmiastowa – zwalniamy! Mój strach przed tak długim dystansem robił swoje. Cały czas powtarzałam, że zdążymy się jeszcze zmęczyć.

Wraz z pojawieniem się pierwszych promyków słońca, oboje doceniliśmy piękno jakie nas otacza. Tak, mieli rację Ci, którzy mówili że warto pobiec choćby dla tych wszystkich widoków! To był jednak przedsmak tego co na nas czekało. Było jeszcze piękniej, ale żeby cieszyć się prawdziwymi górskimi widokami trzeba było pokonać kolejne coraz trudniejsze odcinki trasy.

Pierwszy punkt kontrolny

Ok. godz. 5:04 pojawiliśmy się na Żebraku. Z zadowoleniem odnotowaliśmy godzinę zapasu. To jednak jeszcze nic nie wróżyło, w każdym momencie wszystko mogło się jeszcze zmienić. Nasze samopoczucie było bardzo dobre. Rześkie powietrze sprawiało, że czuliśmy się komfortowo.

wpis84_3

Pierwszy przepak w Cisnej

Kolejnym punktem kontrolnym była już Cisna. Kiedy wiedzieliśmy, że lada chwila wbiegniemy na przepaki zaczęliśmy analizować co zabieramy ze sobą, a co zostawiamy. Tak naprawdę nie było tego za wiele, musieliśmy jedynie uzupełnić żele i zostawić to co miało długi rękaw. Wszystko poszło bardzo sprawnie, zwłaszcza że wolontariusze działali bez zarzutu. Trzeba przyznać, że porządną dawkę energii podarowali nam kibice! To od nich dowiedzieliśmy się, że na tym etapie byliśmy 4. parą w mixie. „Ale czad…!”, „Jak to możliwe…?”, „Ciekawe czy uda nam się to w ogóle utrzymać?”. W tym momencie dostrzegliśmy kolejną parę mix, okazało się że to ten sam team, z którym do tej pory już kilkakrotnie widzieliśmy się na szlaku.

Kiedy ruszyliśmy dalej na dzień dobry przywitała nas stroma ściana! Komentowaliśmy między sobą, że będzie ciężko. Inni towarzysze biegu zapewnili nas, że to dopiero początek i najgorsze jeszcze przyjdzie. Większość zawodników miała ze sobą kijki… Na tym etapie jeszcze nas to aż tak bardzo nie martwiło. Na Jasło zaczęliśmy wdrapywać się już z dwiema godzinami zapasu!

wpis84_11

Droga na Jasło!

Tempo podejścia starałam się kontrolować ja! Wiedziałam, że jeśli utrzymam nadany rytm Adi będzie wędrował za mną bez problemu. Kiedy jednak zaczął swoje tradycyjne „warczenie” śmialiśmy się, że włączyła mu się turbo wentylacja. Uspokajaliśmy innych, że ten typ tak ma i wszystko jest w porządku. To było nawet trochę zabawne.

Przez dłuższy odcinek Rzeźnikowego szlaku mieliśmy wrażenie, że w biegu bierze udział zaledwie garstka osób. Miały być tłumy, a okazało się, że kiedy już przywitało nas Jasło zostaliśmy niemal sami. Kilkakrotnie nerwowo szukaliśmy wzrokiem kogoś kto upewniłby nas, że biegniemy właściwą drogą. Momentami mieliśmy poważne wątpliwości! Za każdym razem bacznie obserwowaliśmy oznaczenia czerwonego szlaku. W końcu pojawił się ktoś z ekipy organizatorów / wolontariuszy. Krzyknęli do nas, że teraz czeka nas bardzo łatwy odcinek – mieli rację do Smerka było przyjemnie.

wpis84_7

Tuż przed przepakiem w Smerku tradycyjnie pojawili się kibice. Dzięki Bogu, że oni tam byli. Okrzyki, doping, oklaski dodawały nam mnóstwo energii! Przez całą trasę na bieżąco uzupełnialiśmy energie jedynie żelami, które trochę nierozsądnie popijaliśmy tylko izotonikiem. To był błąd! Przede wszystkim dlatego, że było za słodko. Z ogromną ulgą opróżniliśmy nasze bukłaki ze słodkiego napoju i z miłą chęcią zastąpiliśmy je zwykłą wodą. Dzięki temu mogliśmy bez problemu wypić dodatkową porcję vitargo i po ok 11 minutach ruszyć dalej w trasę! Nie skusiliśmy się na zupę, kanapki i inne frykasy. Oboje mieliśmy świadomość, że takie smakołyki nam nie posłużą. Chcieliśmy też zachować nogi w ciągłym ruchy, baliśmy się że dłuższy przystanek i wylegiwanie się na trawie zablokuje mięśnie do dalszej pracy.

Na Smerek szliśmy razem z turystami

Od tego momentu na szlaku licznie pojawili się turyści, byli jednak bardzo dobrze poinstruowani i z małymi wyjątkami zawsze schodzili nam z trasy. Zyskaliśmy ogromny podziw, który dodawał otuchy bezpośrednio podczas biegu. Duże uznanie wzbudzała moja osoba – czyli po prostu kobieta. Oboje staraliśmy się dziękować za każde miłe słowo. Nasze nogi powoli dawały sygnał, że wykonały już kawał dobrej roboty. My jednak mieliśmy w głowie słowa jednego z doświadczonych ultrasów, że Smerek sam zweryfikuje najsilniejszych, że tam to dopiero się zacznie… teraz cieszymy się, że nie byliśmy tego do końca świadomi. Trochę nawet mieliśmy nadzieję, że to tylko takie gadanie.

wpis84_4

Adi kontrolował czas, kilometry i godzinę. Umówiliśmy się, że nie mówimy o tym głośno – ja po prostu nie chciałam się rozczarować. Brak wiedzy ileż to jeszcze mamy przed sobą nie odbierał mi sił i chęci do walki. U mnie zasadniczą rolę odgrywa głowa. Poza tym w tej kwestii w pełni zaufałam Adiemu, wiedziałam że nie pozwoli na ślimaczenie się 😉 Ktoś z góry chyba chciał mi ułatwić sprawę i wyłączył mi garmina, tak że wiedziałam jedynie która jest godzina.

Krok za krokiem, stopa za stopą. Przyjęliśmy taktykę, że biegniemy tylko tam gdzie faktycznie się da, a resztę podchodzimy żwawym tempem ale małymi krokami. Ta taktyka świetnie się sprawdzała. Tu też zaczęliśmy rozważać brak kijków, pomagały jedynie ręce oparte o nogi i nachylenie całego tułowia do przodu – inaczej było dużo ciężej. Z kilometra na kilometr z coraz większą trudnością pokonywaliśmy zbiegi, tu zabrakło nam techniki i odwagi. Treningi w Warszawie bez kontaktu z górami dają nam nadzieję, że mamy jeszcze sporo do nadrobienia. Falenica i pętelki w Lasku Bielańskim śmiało możemy teraz przyrównać do niewielkich pagórków 😀

wpis84_9

Ostatni punkt kontrolny – Berehy

Do ostatniego punktu wbiegliśmy jak szaleni! Znajomi krzyczeli i dopingowali nas z całych sił. To właśnie ta niewytłumaczalna siła napłynęła z ich dopingu i dała nam zastrzyk energii w nogach. Zachłannie wypiliśmy co najmniej po dwa kubki wody. Przyszedł też czas na kolejny żel. Ja poprosiłam o uzupełnienie bukłaka, ale chyba byłam w jakimś amoku bo wody miałam jeszcze bardzo dużo. Na szczęście Adi był chyba bardziej przytomny ode mnie. Spojrzeliśmy na zieleń, drzewa i z nadzieją pomyśleliśmy o cieniu. To była jednak otchłań, która nas pochłonęła…

Koszmar na połoninie Caryńskiej

Tu zaczęła się prawdziwa walka. Ta górka, to przeklęte podejście, które jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy jak się nazywa wyssało z nas resztkę sił. Mając już tyleeeee kilometrów w nogach, podbiegów, zbiegów, zakrętów i potknięć o korzenie jedyne, co nam dawało upustu emocji były niecenzuralne słowa… Nikt z turystów na trasie nie koloryzował tego co nas czeka. tak jest jeszcze daleko…”, „no kawał drogi, ale potem z górki…”, „tak naprawdę to jeszcze czekają was dwa podejścia…” – mówili.

wpis84_10

Jezuuuuuu…. Kto to wymyślił. Oboje mieliśmy prawdziwy kryzys. W pewnym momencie na trasie spotkaliśmy młodego chłopaka. On dzielnie podchodził pod górę z kijkami, zaproponował nawet, że może je nam pożyczyć. Ale my bez wahania odmówiliśmy, w końcu Bieg Rzeźnika ma się odbyć bez pomocy osób trzecich! My byliśmy samowystarczalni! Na koniec dodał: „Też kiedyś pobiegnę!, ale jestem jeszcze za młody…” Kiedy zabrakło drzew, zabrakło też zbawiennego cienia. Słońce paliło w twarz, nogi, ramiona… Ulgę dawał jedynie dość silny wiatr… Zejście z tej piekielnej góry było równie wymagające. Kamienie wbijały się w stopy i palce. Łatwo było stracić równowagę. To co trzymało nas przy nadziei to fakt, że po tym zejściu jest już meta. Zbieg był jednak bardzo długi i stromy.

wpis84_6

Uczucia jakie nami targały przez cały bieg są tak naprawdę nie do opisania. Na zmianę z uśmiechem, cisnęły nam się łzy do oczu. To były jednak łzy radości. Trudno było nam uwierzyć, że za chwilę dokonamy rzeczy, która jeszcze do niedawna była abstrakcją. Marzyliśmy, żeby cały ten wysiłek wreszcie się skończył. Współpraca, wsparcia i możliwości dzielenia się tak wielkim sukcesem jest tym czego z pewnością nikt nam nie odbierze. Po przekroczeniu linii mety stwierdziliśmy, że jesteśmy „MOCARZAMI”. Nawet jeśli to tylko nasze zdanie, czujemy się silniejsi. Wiemy, że RAZEM jesteśmy wstanie pokonać jeszcze niejedno takie wyzwanie. Nie było czasu na kłótnie, sprzeczki czy fochy! Zdaliśmy ten egzamin na 6! Nie oczekujemy zrozumienia i podziwu od innych. Cieszymy się z pokonania Biegu Rzeźnika jak małe dzieci. To było doświadczenie, które wryje się w naszą pamięć na stałe.

Rezultat: 10 godz. 28 min. 50 sek. dał nam 5. pozycję w parach mieszanych oraz 34. lokatę wśród wszystkich zespołów, które ukończyły bieg. DEBIUTY chyba mają taryfę ulgową bo o takim wyniku nawet nie myśleliśmy! Marzenia się spełniają!

Nasze czasy pośrednie:
Żebrak: 16,7km 02:03:38
Cisna: 32,1km 03:43:08
Smerek: 56,1km 06:27:55
Berehy: 68,8km 08:49:15
META: 77,7km 10:28:50

 

wpis84_8