wpis23_1

Podróże małe i duże, kierunek Kozienice

Kolejny start mamy za sobą, licznik przebiegniętych kilometrów zwiększył się o kolejne 10. Łączymy bieganie z podróżami, zwiedzamy większe i mniejsze miasta. Kozienice, bo tam właśnie wybraliśmy się w sobotę na Bieg Szlakiem Króla Zygmunta, to miasto które przywołało miłe wspomnienia z obozu sportowego z przed kilku lat, o dziwo nic się tam nie zmieniło [Aga]. Pensjonat ten sam, Tesco na tej samej ulicy, bieżnia na stadionie w bardzo dobrym stanie. Jak miło było znaleźć się w miejscu, w którym po kilku latach, przypominamy sobie różne sytuacje i ludzi, którzy kiedyś byli nieodłącznym elementem każdego dnia. Dziś razem z Adim biegamy dla siebie, pokonujemy swoje słabości i walczymy z leniem.

Leń pojawił się w piątek, stwierdziłam że nigdzie nie jadę, chcę się wreszcie wyspać! Adi nie dał za wygraną, uważał że skoro się zapisaliśmy to jedziemy. Ja na to, że to będzie obciachowy bieg bo czuje się jak klocek. On przekonywał, że nie ma takich biegów.

Sobotni poranek okazał się powtórką z dnia codziennego. Budzik tradycyjnie zadzwonił o godz. 6:30, przez chwilę udawałam, że śpię. Po kilku minutach oboje jednak wstaliśmy, spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w drogę.

Do biura zawodów dotarliśmy ok. 9:30, zostało już niewiele czasu bo start biegu był zaplanowany na godz. 10:00. Po odebraniu numerów startowych rozpoczęliśmy nerwowe poszukiwanie toalety. Na szczęście udało się ją znaleźć przed biegiem. Inaczej było by ciężko. Zawodników na starcie w porównaniu do biegów organizowanych w większych miastach była garstka. Liczba stu paru biegaczy w porównaniu do kilku tysięcy to zdecydowanie miła odmiana. Trasa biegu składała się z dwóch pętelek i była bardzo przyjemna. Biegliśmy ulicami Kozienic oraz przez park krajobrazowy. Organizatorzy połączyli bieg z możliwością zwiedzania pięknych krajobrazów.

Ten start był wyjątkowy, a to dla tego, że inny od tych dotychczasowych: trasa bez atestu, pomiar czasu za pomocą stopera, numery startowe wielokrotnego użytku, które trzeba było zwrócić. Dodatkowo na każdego biegacza po zakończeniu biegu czekał ciepły posiłek w postaci zupy gulaszowej i karkówki z grilla. Atmosfera imprezy była bardzo rodzinna, mieliśmy okazję poznać i porozmawiać z kilkoma biegaczami. Jeden z nich podkreślił, że bardzo lubi tego typu imprezy bo nie ma w nich snobizmu. Chodziło mu głównie o osoby, które zaczęły biegać „wczoraj”, a dziś mając profesjonalny sprzęt, najnowszy model butów i wielofunkcyjny zegarek, znają się na bieganiu jak nikt inny. W Kozienicach, wśród startujących osób były zarówno te z wieloletnim stażem, jak i takie dla których ten bieg był pierwszym startem. Wszyscy dopingowali się wzajemnie. Ja niestety nie mam siły dopingować innych podczas biegu. Adi natomiast dopingował innych do biegu, klaszcząc i krzycząc „dawaj, dawaj…”.

Mimo tego, że nogi Adiego niosły go zdecydowanie bardziej do przodu, od startu do mety biegliśmy razem. Było dużo lżej niż podczas zeszłotygodniowej dychy. Ten start potraktowaliśmy jako wspólną przygodę, z której przywieźliśmy do domu puchar za zajęcie drugiego miejsca w kategorii kobiet. Za rok z pewnością tu wrócimy, a Kozienice zapisujemy na stałe w naszym biegowym kalendarzu!