wings_01_slider

Wings for Life – czyli uciekinierzy na trasie!

Miało być lekko, łatwo i przyjemnie ale wcale tak nie było – to jednak nie znaczy że żałujemy udziału w tej imprezie. Naiwnie mieliśmy nadzieję, że przy założeniu wolniejszego tempa biegu niż podczas maratonu, wszystko pójdzie jak z płatka. Nie przewidzieliśmy jednak, że nasze nogi nie były jeszcze gotowe na długie i intensywne bieganie. Ultrasi z Nas póki co kiepscy – choć wybiegane kilometry cieszą. Dwa tygodnie po starcie w maratonie to jednak zbyt krótki czas na zebranie sił.

Na szczęście ten start potraktowaliśmy na luzie czyli na zasadzie co będzie to będzie. Oficjalnie chcieliśmy pobiec ciut dalej niż 35km – czyli pobić nasz wynik z 2015 roku, a po cichu mieliśmy nadzieję, że starczy Nam sił na bieg grubo ponad 40km! Pomarzyć zawsze można!

wings_02

PRZED BIEGIEM

Podróż do Poznania zaplanowaliśmy w dniu startu czyli w niedzielę rano. Z Warszawy zakładaliśmy wyruszyć ok. 6:30 tak żeby spokojnie do godz. 11:00 odebrać pakiety. Tradycyjnie gdzieś przeleciało Nam całe 30 min. i tak wyjechaliśmy dopiero ok. 7:00. Nie wiem kiedy i jak uciekły Nam te cenne minuty. Chociaż jakby się nad tym zastanowić, to mam na to pewną teorię! Pakowanie – ot to cały problem, z którym borykamy się niemal zawsze przy tego rodzaju wyjazdach. Nałogowo zderzamy się z dylematem co ze sobą zabrać. Problemem jest chociażby pogoda, jeszcze w sobotę zderzyliśmy się z lawiną ciepła w stolicy, a w dniu Wingsa powróciła aura jesienno – deszczowa! I weź bądź tu mądry?! Trzeba zabrać ze sobą wszystko co niezbędne i dużo, dużo więcej na wszelki wypadek. :)

wings_13

Trasa Warszawa – Poznań, to przeplatanka przelotnych opadów i przejaśnień. Im bliżej miejsca docelowego, tym niższa temperatura. Pogoda ostatnio nas nie rozpieszcza, choć na długie bieganie warunki nie były znowu aż takie złe, na szczęście nie padało.

Na miejsce dotarliśmy ok godz. 10:00, Już wtedy w okolicy Malty trzeba było dobrze pokombinować, żeby swobodnie zaparkować samochód. Pakiety odebraliśmy bardzo sprawnie, mimo, że wielu biegaczy podobnie jak My, w biurze zawodów stawiło się niemal na ostatnią chwilę. Do biegu mieliśmy ok. 1,5 godz. Nie pozostało Nam nic innego, jak przeczekać ten czas w samochodzie. Tam przynajmniej było ciepło, no i mogliśmy przekąsić jeszcze coś przed biegiem.

wings_09

Za nim ruszyliśmy na rozgrzewkę w końcu poczuliśmy lekki wzrost poziomu adrenaliny, bądź co bądź to jednak dobry bodziec przed startem. Tradycyjnie potruchtaliśmy ok 3km, z małymi przystankami na toaletę. Do tego dorzuciliśmy kilka ćwiczeń rozgrzewających i wróciliśmy zostawić wszystko co zbędne w samochodzie. Nasze auto było na tyle blisko, że zrezygnowaliśmy z oferowanych przez organizatorów depozytów.

Przeprawa do I strefy, z której mieliśmy startować, okazała się nie lada wyzwaniem – a do biegu zostało zaledwie 10min! Ilość osób w poszczególnych strefach była na tyle duża, że ludzie niemal wylewali się za barierki. Do tego przejście obok poszczególnych stref graniczyło z cudem! Trzeba było trochę się po przepychać, żeby zdążyć na czas. W sumie to trochę niebezpieczne, bo w awaryjnej sytuacji ludzie chyba wzajemnie by się zdeptali…

wings_14

DO BIEGU, GOTOWI… START!

W swojej strefie spotkaliśmy kilku znajomych, był nawet czas na wspólne fotki. Adi cały czas miał ze sobą kamerkę GoPro, oczywiście z zamiarem nagrania filmiku z całego wspólnego biegu. Dla Adriana, założone tempo 4:25 min/km, było na tyle komfortowe, że mógł sobie pozwolić na targanie dodatkowego sprzętu. Ja miałam za zadanie tylko biec, co z kilometra na kilometr okazywało się coraz trudniejsze! Ba! Bardzo szybko zrozumiałam, że przeceniliśmy nasze możliwości.

wings_10

Początek trasy to kilkuset metrowy podbieg, ale już po 1 km nastąpiło wypłaszczenie. Na pierwszym etapie biegu było dość ciasno, Adi o mały włos wywinął by spektakularnego orła! Wkurzył się nie na żarty, bo winowajca absolutnie nie poczuł się do przeprosin za swoją nieuwagę. A Adrian cudem wybronił się od porządnej gleby, a raczej bliskim spotkaniem z kostką chodnikową.

wings_16

Przeraził Nas trochę stan dróg w Poznaniu, szczerze mówiąc nie pamiętam gdzie i kiedy mieliśmy ostatnio okazje biegać po takich koleinach. Teraz myślę sobie, że od początku ten bieg nie układał się po naszej myśli.

Wydawało Nam się, że co najmniej do 30 km to będzie bieg na miarę komfortowego wybiegania. Tyle, że tak naprawdę wyśmienicie czułam się zaledwie do 10km (Adi był zdecydowanie mocniejszy), tam też zjedliśmy pierwszego żela. Niestety dyskomfort w lewej nodze o jakim pisałam w relacji z maratonu, wrócił. Bardzo szybko pożałowałam decyzji o odłożeniu kontrolnej wizyty w Lifestylemed. Najwyraźniej coś tam się pospinało i tylko wyciszyło na okres kilku dni. Miotały mną mieszane uczucia, może warto odpuścić i zejść z trasy? W tym przypadku wygrała głupia ambicja i dość duża tolerancja na ból. Adi cały czas mnie zapewniał, że dla niego rezygnacja z kontynuacji biegu nie będzie żadnym problemem. Tymczasem pobiegliśmy dalej.

wings_05

Mimo tego, że stawka cały czas się rozciągała na trasie mogliśmy liczyć na towarzystwo. Byli tacy, którzy dzielnie dotrzymywali Nam kroku i tacy, którzy po kilku kilometrach zostawali w tyle albo popędzili do przodu. Nasze tempo niestety pozostawiało wiele do życzenia. Były momenty, że próbowaliśmy się zrywać do walki ale tak naprawdę po 28km tempo 4:30/km było poza naszym zasięgiem. No cóż nie było różowo, ja zaczęłam chwilowo marudzić, że to nie był dobry pomysł. Adi musi mieć do tego żelazną cierpliwość, bo o ile jestem silna i potrafię wykrzesać w sobie dodatkową energię nie wiadomo skąd, to równie dobrze potrafię narzekać – zwłaszcza jak mam do kogo! :)

wings_15

Każdy punkt z wodą był dla Nas na wagę złota, nie pamiętam kiedy aż tak bardzo chciało nam się pić. Nawet na Orlenie nawadnialiśmy się raczej z rozsądku niż z poczucia odwodnienia. Tu było inaczej, może faktycznie kiepsko się zregenerowaliśmy po orlenie. Regularnie co ok 10km wciągaliśmy kolejnego żela.

wings_11

Przez dłuższy czas, jako kobieta, utrzymywałam się na 5. pozycji, ale w okolicach 30-35km wyprzedziła Nas kolejna zawodnicza. Ta to z pewnością miała siłę! Pomknęła jak sarenka i tyle ją widzieliśmy. Nie miałam siły podjąć walki, nawet nie przyszło mi to do głowy. Oboje z Adim podświadomie wyczekiwaliśmy samochodu pościgowego. Chyba nawet nie chciałam wiedzieć jakie są rokowania i kiedy faktycznie dopadnie Nas „Kapitan Wąs”. Jeszcze wtedy, Adi twierdził że spokojnie damy radę doczłapać do 40km. Nie pozostało nic innego jak to zrobić!

wings_12

Było ciężko, oboje walczyliśmy z ołowianymi nogami. W końcu dotarliśmy do magicznej chorągiewki i pojawiła się czwóreczka z przodu! Jupi! Tylko gdzie jest auto?! My już wcale nie chcieliśmy biec.. Okazało się, że dokładnie 500m za Nami. Zaczęliśmy trucht i tak udało się ugrać jeszcze ponad kilometr :) Przejeżdżający rowerzysta wyraził ubolewanie, że nie udało Nam się przebiec dystansu maratonu.. Serio?! Wskakuj na trasę i pokaż jak to się robi! 😀

wings_17

Cieszyliśmy się, że to już koniec. Ulżyło Nam, że już nic nie musimy. Marzyliśmy tylko o ciepłej kąpieli. Lepkie ciało od potu i słodkich żeli wołało o prysznic! Na szczęście dość szybko zgarnął Nas autokar, ale podróż okazała się bardzo długa i ciężka. Wszyscy podróżni mieli dosyć, zwłaszcza, że niektórzy przyjechali po Nas np. z 28km. Z minuty na minutę czuliśmy się coraz bardziej wyziębieni i zmęczeni. Ja jeszcze jakoś się trzymałam, ale Adi niemal w jednej chwili zrobił się blady jak ściana, zrobiło mu się niedobrze. Już widziałam siebie jak biegnę do kierowcy żeby zatrzymał autokar. Na szczęście po dotarciu w okolice Malty, świeże powietrze trochę Nas ocuciło.

wings_07

Doprowadziliśmy się do porządku, zmieniliśmy ubrania i buty. Otuleni w dresach spacerem poszliśmy po odbiór medali, skorzystaliśmy też z posiłku regeneracyjnego i powoli dochodziliśmy do siebie. Przerażała nas tylko trochę droga powrotna do Warszawy, ale na szczęście mieliśmy towarzystwo!

Czy za rok też pobiegniemy Wings for Life World Run?

Na pewno do tego czasu zapomnimy wszystko co złe, a formuła imprezy niezmiennie Nam się podoba! :)

wings_08