fot: MaratonyPolskie.pl

Mój rekordowy Półmaraton Warszawski

To już 10. jubileuszowa edycja Półmaratonu Warszawskiego, która co roku cyklicznie odbywa się w stolicy. Ulicami miasta przebiegło niemal 13 tys. zawodników! To było niezwykłe biegowe święto, zwłaszcza że warunki atmosferyczne były idealne, trasa szybka, a organizacja bez zarzutu.

Dla mnie ta impreza stała się bardzo wyjątkowa, zwłaszcza że udało mi się pobić swój dotychczasowy rekord na dystansie 21,097 km! Na sam start zdecydowałam się niemal w ostatniej chwili, dlatego przydzielono mi dość odległy numer startowy – 15686. Z tego też powodu przy odbiorze pakietu okazało się, że nie przysługuje mi koszulka techniczna. W ramach wpisowego dostałam jedynie zwykły, bawełniany T-shirt. No cóż, za gapowe płaci się dwa razy.

Stres przed startowy!

Ostatnie półtora miesiąca to przede wszystkim czas intensywnych treningów. Każda jednostka treningowa powoli szlifuje formę do startu docelowego jakim jest Vienna City Marathon. Poszczególne sesje treningowe były ogromnym wyzwaniem, powoli przyjdzie jednak czas na odpoczynek. Tymczasem jeszcze podczas dość mocnego akcentu treningowego we wtorek, poczułam lekkie rozładowanie baterii. Okres 4 dni – jaki dzielił mnie do startu w PMW, wydawał mi się niemal niemożliwy do pełnej regeneracji mięśni. Tu pojawiły się pierwsze obawy, czy rzeczywiście warto wystartować w niedzielę. Teraz wiem, że strach który mi towarzyszył przez te kilka dni był związany między innymi z rodzącymi się oczekiwaniami. Nie ukrywam, że takie były zarówno z mojej strony jak i znajomych. A mnie najwyraźniej w świecie mocno stresują spekulacje jaki to wynik powinnam osiągnąć. Lubię biegać na samopoczucie, a takie jak widać sprzyjało.

Dodatkowym elementem, który mnie niepokoił była wizja organizacji całej niedzielnej wyprawy samodzielnie! Dotychczas wspólnie z Adim analizowaliśmy co trzeba ze sobą zabrać, konsultowaliśmy jak się ubrać, co zjeść, o której wstać, wyjść z domu itd… Razem jest zdecydowanie raźniej i spokojniej. Tymczasem Adi już w piątek wyjechał do Gdańska, a ja w Warszawie zostałam sam na sam ze swoimi myślami, obawami i wysokim poziomem adrenaliny, który od soboty stopniowo się podnosił. Początkowo miałam nadzieję, że namówię kogoś chociażby do towarzystwa przed startem i wsparcia „logistycznego”, niestety nic z tego nie wyszło… Ale może to i dobrze! Okazało się, że nie taki diabeł straszny, zwłaszcza że w samym biegu brało udział mnóstwo znajomych biegaczy. Na każdym kroku pojawiała się znajoma twarz. Nawet wizja kilometrowej kolejki do depozytu okazała się fikcją, wszystko zorganizowane było tak, że swobodnie można było oddać zbędne rzeczy na kilka minut przed startem.

fot: MaratonyPolskie.pl

fot: MaratonyPolskie.pl

W kupie raźniej!

Tuż po godzinie 9:00 wspólnie z grupą 12tri.pl spotkaliśmy się przy fontannie na pamiątkowe zdjęcie, potem popędziliśmy na rozgrzewkę. W pierwszym momencie pomyślałam, że do biegu przygotuję się już sama by móc skoncentrować się jedynie na starcie. Ostatecznie zostałam z całą grupą i to było zdecydowanie lepsze rozwiązanie, bo dzięki temu emocje trochę opadły.

Tuż przed startem

Mimo rewelacyjnej słonecznej pogody, w moim przypadku, doskonale sprawdziła się folia termiczna, którą mogłam okryć się tuż po zdjęciu dresów aż do momentu samego startu. W ten sposób do ostatnich minut przed biegiem utrzymałam ciepło. Krótkie spodenki i koszulka bez rękawków z pewnością nie sprzyjała tego dnia do niedzielnego spaceru 😉 Za to do biegania warunki atmosferyczne były po prostu wymarzone, temperatura bliska 10oC połączona ze słońcem dawała pełna swobodę podczas biegu. W moim wyposażeniu znalazły się również dwa żele, z czego wiedziałam, że jeden z nich na pewno zostanie wykorzystany. 10 minut przed startem, okazało się że moje „energetyczne wspomagacze” zostawiłam na trawie w okolicach pobliskich krzaków! Reakcja była natychmiastowa, bez namysłu popędziłam po swoją zgubę. Kiedy wróciłam na miejsce, okazało się, że do startu pozostały jedynie 2 minuty. Uf zdążyłam!

Plan biegu, a jego realizacja w praktyce

Plan biegu był następujący: początek miał być spokojny tak aby do 10 km utrzymać tempo 4:35 min/km, po przekroczeniu tego odcinka miałam wspomóc się żelem, a potem w miarę możliwości przyśpieszyć do tempa 4:30 min/km i tak aż do samej mety. Plan weryfikował się jednak na bieżąco. Wiedziałam jednak, że za radą trenera faktycznie nie opłaca się zacząć zbyt szybko! Już nie raz przejechałam się na takiej taktyce. Dlatego powtarzałam sobie jak mantrę „ nie przyśpieszaj, bo później zabraknie Ci sił, trzymaj tempo..” Nogi niosły same, trasa sprzyjała do szybkiego biegania, dlatego pozwoliłam sobie na małe odchylenie od założeń. Nie licząc wiaduktu w centrum, podbiegu na trasie Łazienkowskiej oraz wzniesienia tuż przed metą było niemal idealnie. Szczerze mówiąc przez cały dystans czułam się świetnie!

Kiedy przekroczyłam magiczne 10 km wiedziałam, że stać mnie na więcej, tu też nieco podkręciłam tempo. Po 15 km poczułam, że jestem już w domu, a kolejne kilometry mijały ja szalone. Chyba tak to już jest, że będąc w dobrej dyspozycji kolejne etapy trasy nie stanowią żadnej trudności. Kiedy wiedziałam, że do pokonania mam już tylko odcinek ok. 1km zaczęłam finiszować, na tyle szybko że jak się później okazało ostatni kilometr był najszybszy i to poniżej 4:00 min/km. Jednym słowem CZAD!! MOC!! OGROMNA euforia na linii mety, pierwszy dla mnie Półmaraton w Warszawie zakończyłam z nowym rekordem życiowym: 1:32:59! A co tam, polały się nawet łzy, których nikt nie widział. Teraz wiem, że dla takich chwil warto włożyć ten ogrom wysiłku, a poświęcony czas na treningi nie jest straconym!

wpis67_1

Jedyne czego żałuje to tego, że Adi był w tym dniu ponad 400 km ode mnie. Wiem jednak, że myślami był ze mną i mocno trzymał kciuki!

Powiem krótko. Solidny, systematyczny i rozsądny trening z pewnością przynosi wymierne rezultaty. Nasz obecny trener powtarza, że każdy kilometr, akcent treningowy, poszczególna sesja kiedyś odda nam ten wysiłek na zawodach w postaci dobrego wyniku!